Od Ronaldo do Fornalika

Załóżmy przez chwilę, że Polska uporała się z Czechami i w czwartkowy wieczór  to nasi ulubieńcy stanęli naprzeciw Portugalczyków pod rozłożonym dachem Stadionu Narodowego. Nie fantazjujmy ponad miarę i dajmy strzelić Ronaldo  jedynego gola meczu. Tytoń (a może  Szczęsny) nie zdołałby się wyciągnąć skuteczniej niż Čech. Portugalia w półfinale. My się żegnamy.

Dopiero mielibyśmy kłopot. Trener Smuda ogłasza, że jego ciężka praca, poparta słynnym zaklęciem: zapie…ać,  sprawdziła się w stu procentach, a może nawet dwustu. Prezes Lato łamaną polszczyzną, ale za to z uroczym uśmiechem na ustach potwierdza tę opinię w imieniu całego piłkarskiego związku. Obaj panowie nie chcą nawet słyszeć o ustąpieniu. Dziennikarze też zdezorientowani. Na zdrowy rozum osiągnęliśmy więcej niż można się było spodziewać. Jesteśmy na dobrej drodze. Piłka to prosta gra – uczył nas wszystkich Kazimierz Górski. Może więc nie potrzebujemy wysublimowanych intelektualistów, ani nawet jako tako składnie i z sensem mówiących trenerów i działaczy.

Nie piszę tego wszystkiego po to, by cieszyć się, że odpadliśmy wcześniej. Tak czy owak wolałbym przeżyć gorycz odpadnięcia ciut później niż po ośmiu dniach mistrzowskiego turnieju. Ale nawet ćwierćfinał z Polakami niczego lub prawie niczego nie zmieniłby w ocenie organizacji polskiej piłki nożnej.

Tumult, który się podniósł nazajutrz po tym jak Jirasek położył zwodem Wasilewskiego i Murawskiego i z zimną krwią kopnął piłkę obok leżącego Tytonia, dowodzi powszechnej bezradności. Rozczulają mnie głębokie analizy polityków sprowadzające się do tego, że trzeba w PZPN-ie skończyć z PRL-em. Ozdrowieńcze pomysły są jednak ciągle te same. Jedni domagają się  kuratora, a inni odwołują się do honoru przegranych działaczy. Wszystko to już było. I dziesiątki razy w odpowiedzi słyszeliśmy, że nie można się wtrącać, co potwierdzały różne organy, do rządzącego się demokratycznymi regułami stowarzyszenia. I że działacze swój  honor mają.

Narodowa dyskusja na temat schedy po Franciszku Smudzie wydaje mi się wtórna. Nie chce mi się wierzyć, że PZPN podpiszę kontrakt z kimś kto wyrasta ponad związkowy poziom. Raz się już tak zdarzyło, gdy pracował w Polsce Leo Beenhaker. Skończyło się katastrofą. Według mnie przede wszystkim dlatego, że świat Beenhakera nie przystawał do świata Kręciny, Laty, a nawet Grenia. Czy coś się zmieniło od tamtych czasów? Na pewno nie na lepsze. Dlatego może Waldek Fornalik jest najlepszym kandydatem w tym piłkarskim towarzystwie. Może nie warto zaprzątać sobie głowy ściągnięciem fachowca z zagranicy. Chyba, że sprowadzimy również cały zarząd związku.