Raczej spadanie niż skakanie Stocha i kolegów

Tak beznadziejnego początku sezonu polskich skoczków narciarskich dawno nie było. Po właśnie zakończonym w norweskim Lillehammer czwartym konkursie wiadomo już, że w żadnym z dotychczasowych Polaka nie było nawet w dwudziestce.

Austriak Stefan Kraft wygrywa jak chce, polscy kibice zaczynają się obawiać nawet o kwalifikacje do konkursów, w których często wystarczy być lepszym od kilku maruderów albo pechowców. W tym roku niepewność dotyczy nawet wielkiego mistrza Kamila Stocha. Zaczęły się kpiny, że inni skaczą, a nasi spadają na bulę.

Sytuacja jest zaskakująca. Wydawało się, że drugi sezon trenerskiego młokosa Thomasa Thurnbichlera potwierdzi aspiracje Austriaka i jego podopiecznych. Do końca przygotowań napływały optymistyczne wieści. Krótko przed rozpoczęciem Pucharu Świata w Finlandii kadra (bez Dawida Kubackiego) dwa tygodnie spędziła na Cyprze, który miał być skutecznym lekarstwem na uporanie się z monotonią przygotowań i sposobem na niezbędną świeżość.

Teraz wyjazd na Cypr wymieniany jest jako jeden z błędów, choć jednomyślności w tej sprawie nie ma. Podobnie zresztą jak z innymi prawdopodobnymi przyczynami zapaści. To musi być bardzo skomplikowany sport, skoro najwięksi fachowcy nie są w tej sprawie zgodni. Prezes Polskiego Związku Narciarskiego Adam Małysz zwraca uwagę na technikę i ewentualnie sprzęt. Jego zdaniem Kamil Stoch „na progu jest za bardzo z tyłu, a tuż za nim za bardzo z przodu”. Nie jestem dużo mądrzejszy po tej analizie, ale zainteresowani pewnie wiedzą, o co chodzi.

Małysz nie zgadza się ze swym poprzednikiem w PZN i byłym trenerem Apoloniuszem Tajnerem, który uważa, że Polakom brakuje dynamiki. Mogą ją odzyskać w dalszej części sezonu. Opinie najbardziej zainteresowanych, czyli skoczków, też różnią się między sobą. Jedni są bardziej, a inni mniej optymistycznie nastawieni. Na najbardziej podłamanego wygląda Kamil Stoch, który twierdzi, że brakuje mu wszystkiego po trochu. Trudno się dziwić, skoro w jednym ze skoków wylądował na 87. m – kilkadziesiąt metrów bliżej niż rywale.

Oczywiście to dopiero początek Pucharu Świata. Do finiszu w marcu jeszcze bardzo wiele zawodów. Trener Thurnbichler z całym sztabem i zawodnikami, z których niektórzy (np. Dawid Kubacki czy Kamil Stoch) co najmniej dorównują wiedzą i doświadczeniem szkoleniowcom, zdołają wrócić na właściwe tory. Pytanie, czy oznacza to powrót do rywalizacji o najwyższe cele. To z sezonu na sezonu może być coraz trudniejsze.

Polskie skoki narciarskie są zabetonowane. To określenie robi ostatnio karierę w naszym kraju, ale polityka i sport to w tym przypadku „dwa różne zjawiska” (też popularne określenie). Stoch, Kubacki i Piotr Żyła są po prostu od kilkunastu już lat najlepsi. Młodzi uznawani za utalentowanych nigdy nie potwierdzili swych aspiracji. Może poza pojedynczymi skokami. Niektórzy z nich zdążyli się już nawet „zestarzeć”. To na pewno jest frustrujące, ale do starych mistrzów nie można mieć przecież pretensji. Raczej do tych, którzy nie potrafili wychować następców albo konkurentów. Doszło już do tego, że główny trener (34 lata) jest młodszy od niektórych podopiecznych (Żyła i Stoch – 36 lat). Starzy mistrzowie niech skaczą jak najdłużej, ale tak czy owak perspektywa się skraca. Nie sądzę, żeby chcieli stawać na belce startowej po pięćdziesiątce, jak Noriaki Kasai.

Na razie trzeba liczyć na szybkie znalezienie skutecznego lekarstwa na niemoc naszych dotychczasowych reprezentantów. Obyśmy skutki kuracji mogli oglądać choćby podczas Turnieju Czterech Skoczni.