Nanga Parbat – resztki nadziei

Jest źle. Bardzo źle. Ale bliscy, dziennikarze, kibice jeszcze wierzą w cud. Wierzą, że nie stanie się najgorsze z Elizabeth Revol i Tomaszem Mackiewiczem, którzy do wczoraj mieli jeszcze cień szansy (albo tak to oceniali) na zimowe zdobycie himalajskiego Nanga Parbat (8125 m n.p.m.).

Akcja ratunkowa przy użyciu helikopterów z udziałem Polaków wspinających się w pobliżu na K2 ma się rozpocząć jutro rano. Może być za późno, szczególnie dla Mackiewicza. Szanse na przeżycie nocy w skalnej czy lodowej szczelinie są liczone chyba w promilach. Francuzka jest zdaje się w lepszym stanie.

Znalazły się pieniądze na wynajęcie śmigłowców. Akcja jest opłacana ze środków MSZ. Sęk w tym, że minie jeszcze wiele godzin, zanim maszyny wystartują. Lot będzie krótki, a później trzeba się wspiąć do unieruchomionej dwójki, a to zajmie podobno cały dzień…

Tomasz Mackiewicz i jego przyjaciel Marek Klonowski już wielokrotnie byli pod Nangą. Nie dawała im spokoju. Jest potężne zagrożenie, że dla pierwszego z nich może to być ostatnia wyprawa.

Kogoś takiego jak ja, który co najwyżej spaceruje po Tatrach, dręczy w takiej sytuacji nieodmiennie pytanie: po co? Od lat idąc do grobu bliskich na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie, przechodzę obok kamienia i tablicy upamiętniających Tadeusza Piotrowskiego, wybitnego alpinisty, który nie wrócił z wyprawy. Zapalając czasem znicz, zawsze pojawia się właśnie to pytanie: po co?

Prawdopodobnie zostanę zrugany przez ludzi, którzy nie wyobrażają sobie życia bez wchodzenia na coraz większe góry coraz trudniejszymi trasami. Staram się ich zrozumieć, ale wciąż jestem przekonany, że cena jest za wysoka. Oby tym razem nie była to jednak cena najwyższa.