A jednak Barcelona!
Juventus mógł wygrać finał Ligi Mistrzów, Barcelona musiała.
W Berlinie sensacji nie było, choć trzy do jednego dla Katalończyków jest wynikiem trochę mylącym. Juventus nie zgodził się przecież na odegranie roli boiskowego Kopciuszka i były momenty, w których widać to było wyraźnie.
W starciu doskonałych piłkarzy z futbolowymi olbrzymami, pieniędzy wielkich z niewyobrażalnymi – sensacji nie było. Klub starszych panów z Turynu (Buffon – 37 lat, Pirlo – 36, Barzagli – 34) stawiał się jednak dzielnie. Trzeci gol Neymara padł przecież w ostatniej sekundzie, a do tego momentu wszystko było jeszcze możliwe.
Finał Ligi Mistrzów jest od lat tak wielkim wydarzeniem, że kibice spodziewają się nieziemskich emocji i takiego samego poziomu. W sobotę w Berlinie były emocje i był poziom.
Ale czy można powiedzieć, że był to najlepszy mecz tych rozgrywek? Chyba nie.
Po golu Rakiticia dla Hiszpanów na samym początku gry przez długie minuty bałem się nawet, że może być dosyć nudno (biorąc pod uwagę napompowane do granic możliwości oczekiwania). Na szczęście tak się nie stało dzięki Juventusowi, który pokazał, że gra w finale nie przez przypadek i potrafił wyrównać. Tym samym zmusił przeciwników do prawdziwego wysiłku.
Leo Messi tym razem gola nie strzelił, jego genialni współpracownicy – Neymar i Suarez – zrobili to. Ale i tak to Messi jest tym największym z największym w tym sezonie. Wczoraj wielokrotnie też to udowodnił.
Wielkim wygranym jest też trener Luis Enrique. W styczniu wyrzucany, podobno skłócony z Messim. W czerwcu triumfuje jak jego wielki poprzednik Pep Guardiola.
Szkoda Włochów, szkoda ich trenera Massimiliano Allegriego, ale puchar Ligi Mistrzów jest jeden.