Piłkowstręt

Od pewnego czasu – jakoś tak od EURO – cierpię na chorobę zwaną piłkowstrętem. Objawy  nasilają się w przypadkach  kontaktu z polską piłką nożną. Nie musi być nawet bezpośredni. Zaraza przenosi się na przykład drogą telewizyjną. Pogorszenie następuje również pod wpływem prasy, szczególnie po ligowych kolejkach, ale także po międzynarodowych kontaktach drużyn i reprezentacji.

Tak jest po ostatniej potyczce we Wrocławiu z Mołdawią. Tym razem telewizja starała się zadbać o moje zdrowie i – jak to się mówi – nie zainstalowała swoich kamer wokół boiska. Pay per view nie używam, więc czekałem na przebieg wypadków w miarę spokojnie. Nic z tego. I tak mnie dopadło.

Nie jest ze mną dobrze, jeżeli objawy niechęci do futbolówki nie ustępują, nawet po zwycięstwach. A przecież w mistrzowskich eliminacjach po czarnogórskim remisie daliśmy radę Mołdawianom. Ci, którzy byli i widzieli sprawozdają, że trzy punkty są, ale  kopaliśmy dość beznadziejnie. Tymczasem Jerzy Engel, jeden z poprzedników obecnego trenera kadry, patrzy kibicom w oczy i wygłasza ekspercką opinię: „ Jestem przekonany, że gdybyśmy musieli z Mołdawią wygrać wysoko, zrobilibyśmy to”.  Wynika z tego, że ,dajmy na to w mistrzostwach Europy, nie musieliśmy wygrać z Czechami. Bo gdybyśmy musieli, to …  Zimny okład to minimum po takiej myśli.  Na nic się zdał kolejny wytrysk optymizmu zasłużonego trenera w sprawie październikowej gry z Anglią. „…możemy ją pokonać.” – przeczytałem  w „ Przeglądzie Sportowym” czarno na białym. Właściwie racja. Zakazu nie ma.

Za to Andrzej Juskowiak , który wypowiedział się po sąsiedzku, idzie w przeciwnym kierunku. „ Czy przypadkiem nie dotarliśmy do granicy ? Może z tej kadry nie da się już nic więcej wykrzesać ? Niewykluczone, że w najbliższych latach musimy się przyzwyczaić  do obecnego poziomu reprezentacji, niezależnie od tego, kto będzie ją prowadził.”  I od razu zaczęły męczyć mnie koszmary, w których słowa Juskowiaka się sprawdzają, a ja zaczepiam różnych fachowców i pytam: najbliższe lata, to znaczy ile ? Pięć ? Dziesięć ?

Co na to doktor, przepraszam, trener Fornalik ? O dziwo potrafi odrobinę zmniejszyć u mnie objawy tytułowej jednostki chorobowej. Szybko stracił  wiarę w Smudową opowiastkę o tym, że przekazuje jedenastkę gotową do sięgania po wielkie cele. Wysyła powołania do nowych ludzi, reaguje na przebieg zdarzeń na boisku, słucha się go bez ataków niechęci. Czy to wystarczy ? Zapamiętałem niedawne słowa Jerzego Dudka. Sens był taki, że teraz, gdy nowy trener nie ma oszałamiającego dorobku i  międzynarodowej pozycji, zawodnicy muszą wziąć na siebie większą odpowiedzialność, na boisku i poza nim, jeżeli im naprawdę zależy. Brakuje Dudka przy reprezentacji, choćby po to, by spuszczać powietrze z takiego Lewandowskiego, czy Błaszczykowskiego. Chodzą słuchy, żeby się to przydało. A wtedy może łatwiej byłoby mi się uporać  z przypadłością, do której się przyznałem. Bo Andrzej Juskowiak nie zabił we mnie do końca wiary w trochę lepszy los polskiej piłki.