Antiga, nic się nie stało
Do dzisiejszej nocy byli wspaniali, jedyni, niezwyciężeni. Od wczesnego poranka już nie są. Czy naprawdę?
W Japonii raz było łatwiej, raz trudniej, ale za każdym razem zwycięsko. Polscy siatkarze w Pucharze Świata dziesięć kolejnych meczów wygrali. Ostatni, jedenasty – z Włochami – przegrali i nie zakwalifikowali się (na razie) do igrzysk w Rio. Jadą Amerykanie i Włosi.
Kiedy wyjeżdżałem na urlop, już grali, wróciłem – oni ciągle na parkiecie. Kilka tygodni przedziwnej imprezy. Dziennikarzom brakowało już przymiotników do opisów wyczynów mistrzów świata trenera Stephane’a Antigi. Na obrazie naszej drużyny nie było właściwie żadnej skazy. Po prostu dzieło doskonałe. Aż tu nagle wpadka, jedna jedyna, ale wyjazdu na olimpiadę niepewna jest ciągle ekipa, która mogłaby z Brazylii znowu – po czterdziestu latach – przywieźć złoto.
Nie chcę mówić, że to jest niesprawiedliwe, chociaż jest. Takie były reguły i trzeba je uszanować. Regulaminy zawodów organizowanych przez światową federację siatkówki są przedziwne (zresztą nie tylko regulaminy). Po co urządzać wielodniową imprezę dla dwunastu reprezentacji spotykających się w systemie każdy z każdym – nie wiem. W Japonii o tłumy znacznie łatwiej niż w większości krajów świata, a mimo to na trybunach zazwyczaj było irytująco pusto. I to nie tylko na spotkaniach z udziałem Tunezji. Zdaje się, że miejscowi kibice byli zainteresowani wyłącznie swoim zespołem.
Polacy, nic się nie stało. Zazwyczaj wkurza mnie to pocieszanie po wpadkach, ale dzisiaj sam mam ochotę to wykrzyczeć. Byłoby bardzo źle, gdyby po Pucharze Świata i nieszczęśliwym jego finale zaczęło się podważanie autorytetu trenerów i umiejętności zawodników. Ciągle uważam, że grupa Antigi, jak żadna w naszym sporcie, wie, co robić, by sięgać po mistrzostwo.
Moje własne wytłumaczenie potknięcia się Polaków w grze z Włochami jest proste. Od początku tych rozgrywek drużyna obawiała się tylko Stanów Zjednoczonych, z którymi szło nam ostatnio jak po grudzie. Zaczynało się nawet mówić o kompleksie. Nabuzowani Polacy nie dali szans Amerykanom i podświadomie widzieli się już na jednym z dwóch pierwszych miejsc. To było już widać w potyczce z Japończykami, którzy nieźle napędzili strachu naszym, ale w sumie mieli za mało argumentów. Z Włochami już sztuka się nie udała. Zabrakło jednego seta.