Czy Iga Świątek znów będzie pierwsza?
Gdy Coco Gauff pokonywała Igę Świątek w grupowej części WTA Finals w Rijadzie, chyba tylko nieliczni kibice przewidywali, że Polka przegrywa z przyszłą triumfatorką całego turnieju.
A jednak. 20-letnia Amerykanka była lepsza od Aryny Sabalenki, która miała być nie do zatrzymania, a następnego dnia po ponad trzech godzinach na korcie wykrzyczała swoją radość po ostatniej piłce finału, w którym po drugiej stronie siatki stała Chinka Qinwen Zheng.
Ubiegłoroczne zawody kończące tenisowy sezon były popisem Igi Świątek. Sabalence oddała pięć gemów, Jessice Peguli w ostatecznej rozgrywce – jeden. To był pokaz siły Polki, która po krótkiej przerwie wróciła wówczas na pierwsze miejsce rankingu WTA. Dla kibiców z naszego kraju to oczywiście był fantastyczny turniej. Ale dla tych bardziej neutralnych fanów na pewno nie.
W tym roku powodów do radości mamy niewiele. Przypomnijmy, że nasza najwybitniejsza tenisistka w historii zakończyła występy na meczach grupowych. Ale podsumowanie tenisowego roku było pod każdym względem, jeśli nie brać pod uwagę występu Polki, atrakcyjniejsze. I sportowo, i organizacyjnie.
Rok temu ówczesna zawodniczka trenera Tomasza Wiktorowskiego niemal przefrunęła nad kortami i przeciwniczkami na nich stojącymi. W porywającym stylu odrobiła straty do Aryny Sabalenki. Teraz w Arabii Saudyjskiej to się nie udało, choć nie tylko teoretycznie to było możliwe.
Przyznaję, że od początku puchar przyznałem Białorusince. Była na fali, jej pewność siebie robiła wrażenie, szeroki uśmiech nie schodził z twarzy. Mocarstwowe zapowiedzi trzeba było potraktować poważnie. Wydawało się, że osiągnęła tak poszukiwany przez większość stawki, naszej rodaczki nie wyłączając, stan równowagi między tym, co tenisowe, a tym, co nazywamy prywatną częścią życia. Znamienne, że podczas jednej z konferencji oświadczyła, że zrezygnowała z pomocy psychologa i ewentualne problemy chce rozwiązywać sama.
No i to wielka faworytka najpierw nie daje rady Jelenie Rybakinie (wcześniej sprawiającej zawód), a potem w półfinale ogrywa ją Coco Gauff. Mało tego, w kluczowych momentach daje się ponieść emocjom. I musi pakować walizki bez postawienia na korcie pieczątki na korcie z napisem: w tym roku byłam bezapelacyjnie najlepsza. Porażka Sabalenki sprawiła, że gdyby Polka wygrała wszystkie mecze, powtórzyłby się scenariusz z 2023 r. Znów byłaby liderką. Po dwumiesięcznej przerwie w startach i zmianie trenera. Tak się nie stało i nie jest to rozwiązanie niesprawiedliwe, jeśli można używać takich ocen w odniesieniu do sportu.
Końcówka turniejowego sezonu potwierdziła, że w kobiecym tenisie ukształtowała się ścisła czołówka, która będzie chyba rozdawać karty w przyszłym roku. Możliwe są oczywiście niespodzianki, ale grupę trzymającą władzę w WTA Tour tworzą obok Polki Aryna Sabalenka, Coco Gauff, Jelena Rybakina (jeśli zdrowie pozwoli) i Qinwen Zheng.
Osobiście mocno kibicuję Włoszce Jasmine Paolini, i to nie dlatego, że w jej żyłach płynie cząstka polskiej krwi. Na początku stycznia będzie obchodzić 29. urodziny, a dopiero w mijającym roku przebojem wdarła się do pierwszej piątki na świecie. Być może nie ma najlepszych warunków fizycznych, ale za to wielkie serce do walki. Szkoda tylko, że odkąd zaczęła sięgać po najwyższe cele, przestała się uśmiechać, co wcześniej było jej znakiem szczególnym. Patrząc realnie, są niewielkie szanse, żeby mogła dłużej utrzymać obecną pozycję.
A więc utworzyła się wielka piątka. Czy Iga Świątek, dzisiaj druga, ale najbardziej utytułowana, ma szansę na powrót na miejsce, w którym spędziła sporo ponad dwa lata? Sama powiedziała, że prędzej czy później tak się stanie. Są powody, żeby jej wierzyć. Pierwszy sprawdzian pracy z nowym trenerem Wimem Fissettem w styczniu w Australii.