Komu igrzyska, komu…
Padło na Pekin tylko o włos przed Ałmatami, czyli Ałma Atą (44 do 40 głosów). Olimpijczycy nie wyprowadzają się z Azji. Najpierw zima w koreańskim Pjongczang (2018), później lato w Tokio (2020), a stamtąd prosto do zimowego Pekinu (2022).
Co oznacza zimowy Pekin, dokładnie nie wiemy, ale się dowiemy. Słyszeliśmy sporo o smogu w stolicy Chin, o śniegu niewiele, właściwie nic, ale to się zmieni. Wierzę, że Chińczycy sprawnie zorganizują kolejne igrzyska. Wyprodukują tyle śniegu, ile będzie potrzeba. Dowiozą na czas sportowców i kibiców do najbliższych gór (podobno 220 km) na alpejskie konkurencje. Do obiektów też nie będziemy się mogli przyczepić. I zapełnią się one kibicami (o to chyba będzie najłatwiej). A jednak czuje się jakąś schyłkowość ruchu olimpijskiego (przynajmniej zimowego).
Od dawna nie było przypadku, że o wielki zaszczyt urządzania „światowego święta sportów zimowych” ubiegają się tylko dwa państwa; do tego mocno kontrowersyjne. Rozumiem jednak, że łamaniem praw człowieka nikt sobie w MKOl głowy nie zawraca. Skoro tak, to z dwojga złego pewniejszy był Pekin, i on wygrał. Ja też bym tak wybrał, bo jakoś w umiejętności organizacyjne Kazachstanu nie wierzę, choć staram się nie sugerować w tym sądzie przygodami Borata.
Znamienne, że wszystkie europejskie miasta jakby się umówiły i wycofały swoje kandydatury. Nawet takie Oslo, które z powodu narodowej miłości do zimowych sportów byłoby kandydaturą prawie idealną. O naszym Krakowie nie wspomnę, bo to trochę inna historia.
Dużo złego zrobiło pięćdziesiąt kilka miliardów dolarów wydanych przez Rosjan na Soczi. Wygląda na to, że w wielu państwach ludzie doszli do wniosku, że takie ściganie nie ma najmniejszego sensu. Koszty olbrzymie, efekty niewspółmiernie małe.
Jeśli chorzy na bizantyjskość członkowie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego nie poddadzą się kuracji uwalniającej ich od tej przypadłości i nie przypomną sobie o tym, co jest najważniejsze w sporcie, to zmierzch ruchu olimpijskiego stanie się realny.