Djoković jest mistrzem
Wolałbym napisać, że Roger Federer jest mistrzem Wimbledonu, ale to Novak Djoković drugi rok z rzędu jest w Londynie niepokonany.
Po morderczych pięciu setach w ubiegłym roku w tym wystarczyły cztery (7:6, 6:7, 6:4 i 6:3), by kolejny raz Szwajcar musiał gratulować rywalowi.
W kibicowaniu Federerowi nie jestem oryginalny. W dość przypadkowej grupce osób, z którą wpatrywałem się w telewizyjny ekran, nie było kibica Serba. Ale nie było też nikogo, kto zakwestionowałby klasę mistrza Wimbledonu. Był po prostu lepszy.
Jeszcze raz dała o sobie znać jego determinacja w dążeniu do skutecznego zagrania ostatniej piłki. Przecież w jednej z poprzednich rund był o niewiele piłek od katastrofy w meczu z Kevinem Andersonem.
Novak Djoković wygrał i nie była to niespodzianka. Tym bardziej nie można mówić o zaskoczeniu w kobiecym Wimbledonie. Serena Williams nie odpuszcza i najwyraźniej ma ochotę na zagarnięcie całej wielkoszlemowej puli w tym sezonie. Brakuje tylko Nowego Jorku. Garbine Muguruza pewnie śniła o triumfie, ale nie był to sen z happy endem. Może za rok albo dwa.
Kobiety obserwowaliśmy wnikliwiej z powodu naszej półfinalistki Agnieszki Radwańskiej. Gdyby nie ona, powodów do radości nie byłoby zbyt wielu. Trudno cieszyć się z przebrnięcia jednej rundy przez Urszulę Radwańską (choć ona jest usatysfakcjonowana). Druga runda byłaby osiągnięciem dla Magdy Linette, która jednak przegrała z kontuzją. Marcin Matkowski dotarł do ćwierćfinału w deblu, ale nie jest to wydarzenie, o którym z wypiekami na twarzy będziemy jeszcze długo dyskutowali. Występ i występki Jerzego Janowicza już opisywałem.
Jeśli jakiś czas temu wydawało się, że idziemy ławą na podbój tenisowego świata, to dzisiaj już tak się nie wydaje. Na razie trzeba się modlić o zdrowie i chęć do gry Agnieszki Radwańskiej.