Wkurzony Janowicz
Jeszcze się na dobre wimbledoński turniej nie rozpoczął, a naszego Jerzego Janowicza już w nim nie ma.
Porażka ze słabszym w teorii Turkiem Marselem Ilhanem boli, ale przeżyłbym ją bez popadania w depresję. Już od dawna tłumaczę sobie przecież, żeby na nic nie liczyć w przypadku naszego tenisisty wychowanego w szopie. Wtedy nawet zwycięstwo z kwalifikantem jest radosną niespodzianką.
No, ale oprócz sportowej porażki na trawie był jeszcze cały spektakl, w którym chłopak z Łodzi pokazał swoje nieprzeciętne możliwości. Przekleństwa, wyżywanie się na rakiecie, dyskusje z sędziami, kibicami i rozdawanie wilczych biletów podczas konferencji prasowej.
No wypisz, wymaluj kandydat na przewodniczącego tenisowego koła wkurzonych czy też oburzonych. Nie natrafiłem jeszcze na komentarze rodziców mistrza, ale jestem pewien, że i oni z łatwością zostaliby przyjęci do tego koła. Przemawia za tym dotychczasowa historia ich reakcji na poczynania syna.
Nie chciałbym zanadto odwoływać się do patriotycznych uczuć, ale trochę jednak mi wstyd, że Polak tak się zachowuje. Nie on jeden uważa, co prawda, że cały świat sprzysiągł się przeciw niemu, ale częściej taka postawa jest widoczna u niektórych polityków.
Wszystko to fajnie, ale co dalej? Trochę liczyłem na to, że – z pomocą fachowców lub bez – do tego dorosłego w końcu mężczyzny dotrze, że samodestrukcja nie jest najlepszym sposobem na życie. Teraz liczę trochę mniej. Coraz bardziej się boję, że dobrych wieści się nie doczekam.
A poza tym liczę, że Wimbledon będzie piękny jak zwykle.