Bez tie-breaku ani rusz
Jeśli Polacy muszą wygrać, to robią to. Najchętniej w pięciu setach. Wczoraj co prawda naszym siatkarzom wystarczyły do awansu dwa, ale i tak skończyło się dopiero po tie-breaku z Rosjanami.
Wygląda na to, że zamiłowanie do pięciosetówek odziedziczyli po naszych olimpijskich mistrzach z Montrealu. Nie mam nic przeciwko, żeby tę analogię kontynuować.
Czy można sobie wyobrazić większe szczęście na dwa mecze przed końcem trzytygodniowego maratonu? Jesteśmy lepsi od brazylijskich i rosyjskich mistrzów na polskich mistrzostwach.
Do medalu wystarczy jedno zwycięstwo. A jednak jest coś takiego w powietrzu, co nie pozwala na radość bezwarunkową. Nie chodzi tylko o kodowane transmisje i wielką dyskusję, która zaczęła się od listu Jerzego Owsiaka. Może i dobrze, że poniósł go temperament, bo przynajmniej trochę więcej ludzi poznało i, mam nadzieję, zrozumiało bezwzględne biznesowe mechanizmy rządzące tym przedsięwzięciem.
Najbardziej przeszkadza mi nakręcanie wojennej atmosfery. Polacy wkurzyli Brazylijczyków, bo postarali się o teoretycznie lepszy układ meczów w trzecim etapie mistrzostw. Odsądzili organizatorów od czci i wiary. Najbardziej bali się o to, że wychodząc na boisko dzień po dniu, nie będą mieli sił na pokonanie Rosjan (po czym wygrali do zera w setach).
Legenda siatkówki trener Bernardo Rezende unosi w górę jeden z palców i nie przychodzi na konferencję prasową, bo się obraził o dwa do trzech z Polakami. Wygwizdywani Rosjanie rewanżują się kretyńskimi twitterowymi wpisami, np. Spirydonowa, który na dodatek udaje, że strzela do publiki. Mam wrażenie, że niektórzy nasi kibice i dziennikarze także są przekonani, że porażka Rosjan w prosty sposób doprowadzi do upadku Putina, a ich ewentualne zwycięstwo byłoby upokorzeniem dumnego polskiego narodu.
Dałem się trochę przytłoczyć tej atmosferze i zamiast opiewać zbicia Mariusza Wlazłego, chuchać i dmuchać na Michała Winiarskiego, cieszyć się z waleczności Michała Kubiaka i podbić Pawła Zatorskiego, trochę natrętnie przychodzą mi do głowy myśli z prawdziwym sportem mające niewiele wspólnego.