Siatkarze na schodach

O mało nie uwierzyliśmy, że mistrzostwo świata w ukochanej piłce siatkowej mamy na wyciągnięcie ręki. Po seryjnych wrocławskich zwycięstwach w pierwszej rundzie dawało się odczuć utratę kontaktu z rzeczywistością.

Tymczasem na początku następnego etapu Amerykanie nie zechcieli nas utwierdzić w mocarstwowych zapędach i wytrącili ze snu o pewnym medalu polskich mistrzostw. Oddali tylko secika na pociechę.

Na szczęście Włosi potwierdzili doniesienia o niesnaskach w swojej rodzinie i dali się w czwartek wieczorem ograć. Trzy do jednego w setach trzeba było wziąć i do tego się cieszyć, bo długimi chwilami wydawało się, że może być gorzej, znacznie gorzej.

Gramy dalej z teoretycznymi szansami na wszystko. Świetna forma publiczności – teraz w Łodzi – to tak naprawdę jedyny element zawodów, na który możemy liczyć w stu procentach. Reszta jest niewiadomą. Nie ma już mowy o idealnym przyjęciu zagrywek, blok nie ten, a szybujące serwisy lądują w siatce albo nikogo po jej drugiej stronie nie zaskakują. Zaczęły się schody, i to wysokie.

Tak jak mecz z USA, tak i wczorajszy z Włochami oglądałem w knajpianym tłumie, bo z przyczyn ideologicznych nie wykupiłem prawa do zakodowanych transmisji. Drogo mnie to kosztuje, ale co tam.

Transmisje, a właściwie ich brak, wzbudzają emocje prawie tak gorące jak same rozgrywki. Do tego stopnia, że Jerzy Owsiak myli Zygmunta Solorza z Juliuszem Braunem i do prezesa TVP ma pretensje, że nie może bez przeszkód oglądać siatkówki Polsacie.

Wróćmy jednak na boisko. Z jednej strony Mateusz Mika przestał potwierdzać słuszność decyzji trenera Antigi o wysłaniu przed telewizor Bartosza Kurka. Z drugiej strony rośnie moc Mariusza Wlazłego.

Cały czas dowodów niepospolitej inteligencji dostarcza Michał Winiarski. Co prawda Piotr Nowakowski zapada na długie chwile w stan letargu, ale za to Marcin Możdżonek robi dość często użytek ze swojego wzrostu i doświadczenia.

Polska drużyna nie jest także zdana na jednego rozgrywającego. Ciężar odpowiedzialności zaczyna się w miarę równo rozkładać między Pawła Zagumnego i Fabiana Drzyzgę.

Co z tego wyniknie, tego znacznie lepsi fachowcy ode mnie prawdopodobnie nie są w stanie przewidzieć. Gdyby jednak ktoś dawał Polakom choćby brązik, brałbym w ciemno.