Pep Guardiola i The Citizens wygrywają Ligę Mistrzów
W najważniejszym meczu klubowego sezonu w piłce nożnej Manchester City pokonał w Stambule Inter Mediolan 1:0. Liga Mistrzów sezonu 2022/23 okazała się w ten sposób zwycięska dla drużyny z Anglii pod wodzą Pepa Guardioli.
Finał Ligi Mistrzów w Stambule to jeszcze jeden dowód na to, że sport nie jest odporny na zgniłe kompromisy. Gdyby traktować poważnie górnolotne deklaracje działaczy, ten mecz nie odbyłby się w Turcji Recepa Erdoğana. Można to tłumaczyć na różne sposoby, ale tak czy owak, brzydki zapach nie zniknie.
Tegoroczne finałowe starcie między Manchesterem City a Interem Mediolan miało oszałamiającą oprawę. Drużyna z Anglii była zdecydowanym faworytem. Inter był traktowany niemal jako ubogi krewny. Mówiło się, że prawdziwa walka o europejski prymat odbyła się szczebel niżej, czyli w półfinale. To był dwumecz MC z Realem Madryt – obrońcą tytułu. Tym razem nie było wątpliwości: podopieczni Pepa Guardioli srodze zrewanżowali się za ubiegłoroczne niepowodzenie. Było 1:1 i 4:0.
Mnie najbardziej intrygowało pytanie o to, czy Guardiola po ładnych kilku latach dowodzenia ekipą z Etihad Stadium, właśnie zdobytym kolejnym mistrzostwem i pucharem Anglii sięgnie wreszcie po trofeum najcenniejsze w klubowym futbolu. Zna ten smak sprzed kilkunastu lat. Wtedy dwukrotnie z Barceloną sięgał po ten puchar. Od tego czasu wielokrotnie się nie udawało na różnych etapach rozgrywek.
Polskim akcentem meczu w Stambule byli sędziowie. Szymon Marciniak z asystentami zostali nagrodzeni za świetną postawę w finale mistrzostw świata i błędy rywali. Ich występ stanął pod znakiem zapytania z powodu, delikatnie mówiąc, incydentu z występem Marciniaka na imprezie organizowanej przez lidera Konfederacji. Na boisku Marciniak i spółka zdali kolejny egzamin, chociaż polski arbiter prowadził te zawody w brytyjskim stylu. Pozwalał na ostrą walkę, ale potrafił utrzymać w ryzach głównych aktorów spektaklu.
Na boisku okazało się, że Inter trenera Simone Inzaghiego nie przegrał meczu w szatni. Być może byłoby inaczej, gdyby Bernard Silva na samym początku po pięknym slalomie w polu karnym trafił do bramki. Tymczasem chybił. Inter odważnie stawał się faworytom, wysoki pressing nie pozwalał rozwinąć skrzydeł Manchesterowi poza jedną sytuacją Erlinga Haalanda. Strzał Norwega obronił Onana. Gorzej, że pech dopadł wielkiego lidera Kevina De Bruyne, który kontuzjowany zszedł z boiska na kwadrans przed przerwą. Pierwsza połowa była emocjonująca, ale pięknego futbolu nie oglądaliśmy.
Po mniej więcej godzinie podmęczeni piłkarze rozluźnili szyki. Uroda widowiska w ten sposób wzrosła, ale także wzrosły szanse futbolistów mistrza Anglii. Przerzucali piłkę coraz szybciej i sprawniej. I wreszcie po błyskotliwej akcji zakończonej decydującym podaniem Silvy i kopnięciem nie do obrony przez Rodrigo było 1:0 w 68. minucie. Inter zerwał się do odrobienia straty i po chwili byli blisko powodzenia. Pod koniec było jeszcze dwukrotnie bardzo blisko do wyrównania, ale się nie udało.
W ten sposób Guaurdiola może mieć pełną satysfakcję. Udowodnił, że opinia najlepszego trenera we współczesnym futbolu nie jest na wyrost.