Pożegnanie z Kruczkiem
Uff! Koszmar wreszcie się kończy – całkiem możliwe, że trener Łukasz Kruczek tak właśnie zareagował na ostatnie skoki sezonu w Planicy. Niełatwo pracować, gdy nie ma wyników. Nawet wtedy, gdy od dawna wiadomo, że sam zainteresowany też od kilku miesięcy ma dość.
Dzisiaj czytam i słucham samych najgorszych rzeczy o Kruczku. Skończony nieudacznik, który najpóźniej po ubiegłorocznym sezonie powinien grzecznie przeprosić i zniknąć z polskich skoków narciarskich. Jeszcze trochę i okaże się, że złote medale olimpijskie Kamila Stocha, mistrzostwo świata, osiągnięcia drużyny – to wszystko było przypadkowe. Tak samo jak dwa tytuły trenera roku.
Łukasz Kruczek to rocznik 1975. Po ośmiu latach prowadzenia kadry jest ciągle młodym człowiekiem. Mimo to należy już do grupy najbardziej doświadczonych w światku skoczków. Dzisiaj musi stawić czoła hejtowi obficie wylewającemu się z własnego środowiska. Jeśli się z tym upora, wierzę, że jeszcze usłyszymy o jego osiągnięciach, np. za granicą. Wcale bym się też nie zdziwił, gdyby za kilka lat odezwały się głosy nawołujące do powrotu Kruczka do kadry.
Trzymam za niego kciuki. To człowiek trochę z innej epoki. Uprzejmy, kulturalny, wierzący w siłę perswazji, nietworzący dystansu z zawodnikami. I mimo wszystko uparty i odporny. Przecież na początku traktowany był jako trener epizodyczny. Między jednym a drugim fachmanem z Finlandii czy Austrii. A jednak żegnamy go po ośmiu latach i wielu znaczących osiągnięciach, o których, pewnie chwilowo, mało się mówi.
Czy moje dobre zdanie o Kruczku oznacza, że doradzałbym działaczom Polskiego Związku Narciarskiego namawianie go zmiany decyzji? Nie. Różne rzeczy można mówić o prezesie Apoloniuszu Tajnerze, ale na pewno nie to, że jest w gorącej wodzie kąpany. Dzisiaj dla wszystkich lepszy będzie rozbrat.
Chodzi tylko o to, żeby nie odmawiać Kruczkowi zasług raczej nie do podważenia. Niech to będzie rozwód, po którym można się będzie umówić na kawę i przyjaźnie pogadać.