Teraz Czesław

Kolejny trener Legii „na lata” właśnie pożegnał się z posadą. Aleksandar Vuković po kilkunastu miesiącach chyłkiem opuszcza szatnię przy Łazienkowskiej i w drzwiach mija się z Czesławem Michniewiczem.

Mam jakąś masochistyczną skłonność do włączania telewizyjnych kanałów transmitujących polską ekstraklasę. Niby wiem, że to „ekstra” jest naciągane do granic możliwości, ale nawet podczas potyczki Chelsea z Liverpoolem przełączam się na rodzimą, zgrzebną kopaninę. Tłumaczą mi, że szkoda sobie pompować ciśnienie, a ja ciągle nie mogę się powstrzymać.

W ostatni weekend było to samo. Na stadionie Legii gospodarze spotkali się z Górnikiem Zabrze. Nie z tym Górnikiem, który dzielił i rządził w polskiej piłce dawno temu, a tym, który od 22 lat nie wracał na Śląsk ze zwycięstwem. No i teraz wrócił. Oglądanie chłopaków trenera Marcina Brosza sprawiało nie tylko mnie sporą przyjemność. Na ich tle mistrzowie Polski z Aleksandarem Vukoviciem przy linii boiska byli karykaturami samych siebie. Przegrali 1:3.

Ostatni gwizdek sędziego oznaczał, że wyrok na Serba zapadł. Jeszcze kilka miesięcy temu opuszczony dzisiaj przez wszystkich Vuković był uważany za wreszcie trafny wybór prezesa Dariusza Mioduskiego. Do lockdownu atrakcyjna i skuteczna gra, po nim dowiezienie przewagi do końca sezonu i powrót mistrzowskiego tytułu do stolicy. Trener miał swoje pięć minut i… duży wpływ na letnie transfery.

Bo dla Legii krajowa pozycja to stanowczo za mało. Przy rozbuchanych wydatkach potrzebne są pieniądze zarobione na europejskich boiskach. A z tym może być krucho. Po wstydliwej porażce z cypryjską Omonią w eliminacjach do Ligi Mistrzów zakwalifikowanie się do słabszej Ligi Europy to być albo nie być. Tymczasem zespół nie sprawiał wrażenia szczególnie zmotywowanego, a jego trener nie sprawiał wrażenia kogoś, kto wie, jak uporać się z kłopotami. Może zresztą wiedział, ale nie powiedział.

Teraz zadania podtrzymania kontaktu z Europą podjął się Czesław Michniewicz, człowiek, który pracował dla większości polskich klubów, a teraz jest udanym trenerem reprezentacji U-21. I ma nim zostać do końca eliminacji do mistrzostw Europy. Ciekawe, jak skończy się siedzenie na dwóch stołkach.

Mówi się, że zarząd, a w szczególności jego prezes oczekiwali od swojej drużyny nie tylko punktów, ale także porywającej gry. Nie wiem, czy najświeższa nominacja nie świadczy o ograniczeniu apetytu działaczy. Michniewicz znany jest przecież z tego, że nastawia defensywnie swoje zespoły i liczy na kontry. Czyli może nie być pięknie, byle było skutecznie.

Mam trochę wyrzutów sumienia, że tak dużo miejsca poświęcam Legii, bo mimo wszystko w pracy kilku innych klubów można byłoby znaleźć znacznie więcej pozytywów, choćby właśnie w Górniku czy Lechu albo Piaście. Od czasu do czasu coś mnie jednak skręca w stronę Łazienkowskiej. Może z powodu mojej łatwowierności i wiary w mocarstwowe deklaracje prezesa Mioduskiego.