Na początek klęska

Przed meczem Legii z Borussią Dortmund przeczytałem w sportowej gazecie, że czeka nas pierwszy z sześciu magicznych wieczorów w Lidze Mistrzów. Było zero do sześciu. Bardzo dziękuję za taką magię i za takie wieczory. Niestety Legia od następnych wieczorów nie ucieknie.

Wygląda na to, że poza kasą nic się nie będzie zgadzało po europejskich meczach. Legia weszła do LM przez szczęśliwy zbieg okoliczności. Teraz fortunie trzeba by trochę pomóc, ale argumentów brakuje. Podejrzewam, że kilka polskich drużyn nie skompromitowałoby się tak bardzo, jak wczorajsza Legia.

Nie zazdroszczę właścicielom klubu. Ci ambitni ludzie stoją w obliczu klęski na wszystkich frontach. Bo przecież w lidze też jest gorzej niż źle. Nie wiadomo, za co mają złapać się najpierw. Muszą biegać z sikawkami od pożaru do pożaru.

Czy na przykład zdecydować się na rezygnację z albańskiej myśli szkoleniowej? Niby Besnik Hasi jest dobrym trenerem. No, ale wyników nie ma. Gorzej, że w ogóle nie widać symptomów jakiejkolwiek poprawy. Z szatni dobiegają pomruki niezadowolenia z przywództwa Hasiego. I to w paru językach.

Ktoś w Legii sprzedawał jednych, a kupował innych zawodników. Zmian jest sporo. Nie potrenowali za dużo razem. Na razie wygląda na to, że niechętnie przebywają ze sobą na boisku. Mało tego wszyscy razem i każdy z osobna prowokują pytanie o powód zatrudnienia. Nie wierzę zresztą, że wszyscy są słabi, ale tak wyglądają. W tej sytuacji sprowadzony w odruchu desperacji Radović ma zapewnić team spirit. Bardzo wątpię.

Pozostaje liczyć na cud. Gramy raz na dwadzieścia lat w Champions League i lepiej, żeby to nie wyglądało tak jak wczoraj przy Łazienkowskiej.