Dopingowa klęska
Zamiast o sukcesach, których w Rio na razie jak na lekarstwo, trzeba pisać o klęsce. Niestety, to już wiadomo na pewno. Po zbadaniu próbki B potwierdziło się, że Tomasz Zieliński chciał dźwigać ciężary w Rio przy pomocy nandrolonu.
Jakby tego było mało, okazało się, że rezerwowy Krzysztof Szramiak też jest „pozytywny”, i to już drugi raz podczas swojej, pożal się Boże, kariery.
Nie wiem, ile medali musiałaby teraz zdobyć polska reprezentacja, żeby zatrzeć fatalne wrażenie, które zostawiają po sobie nasi ciężarowcy. Szymon Kołecki – prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów – zapowiedział rezygnację tuż po igrzyskach. W tych fatalnych okolicznościach jemu też przypomina się nandrolonowe eksperymenty sprzed lat.
Wygląda na to, że w sprawie Zielińskiego i Szramiaka starał się zachować porządnie i nie zabierać obu do Brazylii. Od dawna wątpliwości były potężne. Ale koledzy prezesa z zarządu nie przeżywali widocznie żadnych rozterek i przegłosowali swojego szefa. Czy jednak nic do powiedzenia w tej sprawie nie miał Polski Komitet Olimpijski? Niemożliwe, żeby nie wiedzieli o tykającej bombie podsuwanej przez PZPC. A jednak nie rozbroili jej. Może teraz odważnie zadecydowaliby o odesłaniu resztek ekipy do kraju? Wcale bym się nie zmartwił.
Wszystko to odbywa się w okresie wzmożenia antydopingowego na świecie. Rosjanie omal nie wylecieli w ogóle z igrzysk. Nie brakowało słów potępienia – i słusznie – dla całego systemu zabronionego wspomagania w Rosji. A teraz się okazało, że Polacy stracili trochę prawo do pryncypialnego zabierania głosu w tej sprawie.