Real ma puchar, Atletico oklaski

To już jedenasty raz szaloną radość przeżywają kibice Realu. W mediolańskich derbach Madrytu puchar Ligi Mistrzów dla Królewskich.

Atletico nie przegrało, bo trudno nazwać porażką strzał w słupek w czwartym rzucie karnym Juanfrana. To był zaledwie mały błąd, no ale Real nawet takiego błędu nie popełnił. Sam przed sobą długo nie chciałem się przyznać, że kibicuję jednak drużynie wielkiego piłkarskiego zabijaki Diego Simeone. To Atletico, które – jak mówi się dzisiaj – jest jego autorskim projektem, mogło wracać do Hiszpanii z pucharem. Nikt nie miałby prawa mówić, że niesprawiedliwie.

Miotałem się ze swoim sympatiami, bo dobrze życzyłem trenerskiemu nowicjuszowi i wielkiemu piłkarzowi Zinedine Zidane’owi. Nie tylko umiejętności, ale i trochę szczęścia mu pomogło. Co prawda mistrzostwo Hiszpanii go ominęło, ale Liga Mistrzów to z powodzeniem zrekompensowała.

A jednak sprawiedliwiej byłoby chyba, żeby to Atletico triumfowało. Wiem, wiem, mówienie o sprawiedliwości jest sporą naiwnością. Zważywszy jednak, że w identycznym finale dwa lata temu Atletico zabrakło chwili do szczęścia, a w Mediolanie też przez długi czas byli lepsi, to być może mam prawo użyć takiego niemodnego sformułowania.

Sam mecz nie był porywającym widowiskiem. Można nawet przyczepiać się, że gol Realu został wciśnięty po niedużym, ale wyraźnym spalonym. Tak samo jak to nie Torres został skoszony na polu karnym, tylko on sam zagrał nieczysto. No ale Griezmann z Atletico wcelował w poprzeczkę, więc może nie ma o czym mówić. Do wyrównania na jeden do jednego nie można się przyczepić.

Moja sympatia do Atletico wyraźnie się wzmogła po aktorskich popisach niejakiego Pepe, który wił się na trawie, jakby nie wiedział, że dziesiątki kamer rejestrują każdy ułamek sekundy jego błazeństwa. Nic dziwnego, że sieć natychmiast ruszyła do komentowania. Najłagodniejszy był dureń. W dalszej części meczu Pepe starał się z całych sił potwierdzić, że w pełni zasłużył na wszystkie epitety.

Tak czy owak Atletico chyba na dłużej dołączyło do wielkiej hiszpańskiej dwójki. A i w Europie są jednym czterech, może pięciu zespołów, które co roku będą się bić o wszystko Lidze Mistrzów. W tym sezonie przekonała się o tym Barcelona, a zaraz po niej Bayern.

Po sobotnim finale kibice nie będą już niczym rozproszeni. Teraz liczy się tylko EURO. Niezły sezon. Swoją drogą ciekawe, czy ci Francuzi, Hiszpanie, Portugalczycy cierpiący w Mediolanie podczas dogrywki z powodu skurczy zdołają się w cudowny sposób zregenerować i hasać w najlepsze po boiskach we Francji.