Nie mam pretensji do Radwańskiej
Nie wiem, czy ktoś mi uwierzy, ale nieprzesadnie wierzyłem w zwycięstwo Agnieszki Radwańskiej w Katowicach.
Nawet po pierwszych pojedynkach, po których mogłoby się wydawać, że mistrzyni może grać nawet lewą ręką, a i tak finał będzie dla niej. Może i byłby, gdyby Polka w finale zagrała.
Trzeba się uczyć nowych nazwisk. Pół biedy z Camilą Giorgi, która zlekceważyła życzenie polskich kibiców, żeby na polskiej ziemi wygrała polska zawodniczka. Kibice musieli zobaczyć, że Radwańska z Włoszką niestety szans nie ma.
Giorgi pokazała się już tu i ówdzie. Jest w czwartej dziesiątce rankingu. Ale kto słyszał coś więcej o Annie Karolinie Schmiedlowej ze Słowacji? Ja nie. A to ona z kolei w finale nie dała szans Giorgi.
Tak jak nie wierzyłem w sukces Radwańskiej na Śląsku, tak nie mam do niej pretensji o tę porażkę. Z punktu widzenia jej kariery jeszcze jedna wygrana w małym turnieju WTA nie miałaby historycznego znaczenia.
Spodziewałem się widocznych efektów współpracy z Martiną Navratilovą. Widoczne może są, ale nie o takie chodziło. Gdyby to nie Navratilova wzięła sporą część odpowiedzialności za postawę Polki, już by się posypały gromy. Jej nazwisko trochę jednak onieśmiela. Tym bardziej, że fachowcy od dawna namawiali naszą mistrzynię do takiego posunięcia. Poza tym czas największych wielkoszlemowych prób ciągle przed nami.
Napisałem, że nie mam pretensji o przegraną w Katowicach, ale w ogóle nie mam pretensji o jej ostatnie wyniki. Na zawodowym poziomie gra około dziesięciu lat. Od bardzo dawna jest w dziesiątce rankingu. Może osiągnęła więcej niż naprawdę mogła? Zaczynam mieć takie podejrzenie.
Może wielki szlem to zwykłe chciejstwo? Radwańska ma prawo do słabszego sezonu. Ma prawo do słabszej gry w ogóle. Ona sama na pewno w siebie wierzy, skoro podpisała kontrakt z Martiną Navratilovą. Oby miała rację.