Drużynowy brąz poprawia nastroje
Drużynowe skakanie nie jest najważniejszą konkurencją narciarskich mistrzostw, a jednak brąz wszystkich Polaków ucieszył.
Mogło być srebro, gdyby Kamil Stoch błysnął w ostatnim skoku. Ale to nie były jego mistrzostwa, bo to nie jest dla niego normalny sezon. Miesiąca bez skoków nie można zastąpić dobrymi chęciami i zaklęciami dziennikarzy.
Kto wie, czy to trzecie miejsce nie uratuje posady Łukaszowi Kruczkowi. Niby krytyka nie była zbyt otwarta, ale różne podszepty, mądrzejsze i głupsze, krążyły wokół głowy trenera.
Medalem w Falun Kruczek kupił sobie trochę spokoju. Jeżeli dokończy sezon w dobrym stylu, nikt poważnie nie powinien rozpatrywać zmian na jego stołku. Na szczęście prezes Apoloniusz Tajner nie jest w gorącej wodzie kąpany, a ten medal poprawia nastrój również jemu.
Drugi brązowy medal Sylwii Jaśkowiec i Justyny Kowalczyk i późniejsze piąte miejsce w sztafecie pokazują, że kłopoty naszej mistrzyni dobrze wpłynęły na tworzenie się drużyny. Sama Kowalczyk robi wrażenie „przywróconej do życia” mimo braku indywidualnych fajerwerków. I to też jest dobra wiadomość.
Dobrze się stało, że Birgit Bjoergen nie wykonała swojej groźby i nie zdobyła wszystkich możliwych medali. Jedyne indywidualne złoto za sprint możemy przeboleć, bo w sprzyjających okolicznościach nasza Justyna na pewno co najmniej napędziłaby jej strachu.
Norweżka nie jest taka pancerna, jak zapowiadała. Udowodniła to przede wszystkim Therese Johaug, która dwoma zwycięstwami w indywidualnych biegach stała się królową Falun. W sobotę odbiegła rywalkom w wyścigu na 30 km, jakby ścigała się z juniorkami. Imponujące.
Wracając do naszej reprezentacji. Fajerwerków nie było, ale te dwa brązowe medale chyba dość sprawiedliwie odzwierciedlają aktualne polskie możliwości.