Kwiatkowski „na solo”
Ponferrada szczęśliwa dla Michała Kwiatkowskiego. Ale czy rzeczywiście tak to należy nazwać? Przecież Michał Kwiatkowski i jego koledzy punkt po punkcie, kilometr po kilometrze, precyzyjnie wykonali plan pt. kolarskie mistrzostwo świata w wyścigu ze startu wspólnego.
Koledzy mieli dowieźć polskiego pretendenta do ostatniej góry na hiszpańskiej trasie. I dowieźli. Od tego momentu rześki Kwiatkowski miał poradzić sobie sam. I poradził. Chwilę później nie mógł uwierzyć, że – jak to określił – „na solo” przejechał metę przed rywalami.
Przez sporo ostatnich lat patrzyłem na kolarstwo bez emocji. Nie sposób było oddzielić w tym sporcie ścigania się w peletonie od szprycowania się przeróżnymi świństwami. Wydawało się, że nie ma końca temu serialowi, którego głównym bohaterem został Lance Armstrong. Lepiej było machnąć ręką na to wszystko. Co przyszło mi tym łatwiej, że Polacy nie błyszczeli w poważnych wyścigach. Teraz mówi się, że naszym jest łatwiej, bo kolarstwo jest czystsze. Gdyby było tak rzeczywiście, byłoby pięknie.
Michał Kwiatkowski ma 24 lata i mistrzostwo świata. Początek sezonu należał do niego. Później przyszło rozczarowanie podczas Tour de France. Tam wskutek zbiegu okoliczności Rafał Majka pokazał, na co go stać. Część specjalistów przerzuciła na niego narodowe nadzieje na rowerowe zwycięstwa. Na koniec sezonu okazało się, że mamy dwóch Polaków, którzy nie boją się nikogo i niczego w swojej dyscyplinie.
Co dalej? Może być pięknie, jeżeli Polacy będą liderami swoich zespołów. Bo kolarstwo to sport zespołowy, nawet jeżeli wyścigi nazywamy indywidualnymi.
Po sierpniowych uniesieniach we Francji Rafała Majkę, świetnego we wspinaniu się na najtrudniejsze szczyty, okrzyknięto pierwszym kandydatem do liderowania w wielkich tourach. Kwiatkowskiemu sugerowano koncentrację na jednoetapowym ściganiu się.
Coś mi się jednak wydaje, że apetyt mistrza świata nie ograniczy się do przystawek. Będzie chciał sięgać po dania główne.