Messi, Ronaldo, Lewandowski

Jest trzech piłkarzy na świecie: Messi, Ronaldo i Lewandowski (kolejność przypadkowa). W pewnej odległości od nich- kilku, może kilkunastu następnych, a wśród nich Błaszczykowski i Piszczek. Jeśli ktoś pomyślałby, że kpię albo o drogę ze Strykowa pytam, to myli się. Złapałem się na tym, że w kółko czytam relacje, jak to Lewy ośmieszył bogaczy z Bayernu, jak bezlitośnie wykorzystał błędy, jak umiejętnie się zastawiał i wywodził w pole, żeby niemal rozpruć siatkę bramki dopełniając hat-trickowego dzieła. Czasami tylko pomagali mu Kuba Błaszczykowski i Łukasz Piszczek. Może jeszcze przemazał się Shinji Kagawa. Jedyny o raczej niepolskim brzmieniu nazwiska. Więcej twórców sukcesu w finale pucharu Niemiec nie było. Jeżeli przesadzam, to niewiele. Nie przypadkiem powstało określenie: Polonia Dortmund.

 

CC BY 3.0 Pl TomekBlaszczyk

 

Coś, co wisiało w powietrzu, stało się faktem. Narodziła nam się wielka gwiazda. Przynajmniej w głowach kibiców i dziennikarzy spragnionych wielkich futbolowych sukcesów. Oglądam kępy trawy, o które potykał się młody Robert na pierwszych treningach w Partyzancie z podwarszawskiego Leszna. Wysłuchuję dziewczyny mistrza w porannym programie telewizyjnym. Staram się śledzić każdy krok, dowiedzieć się, co je na śniadanie i o której pije pierwszą kawę. No i te miliony! Mnożą się niczym futerkowe zwierzątka Lejzorkowi Rojtszwańcowi. Lewy jest dzisiaj wart piętnaście milionów euro. Jego vis a vis z ostatniego meczu Borussi z Bawarczykami Mario Gomez – czterdzieści. No nie ! To kpina. Jest odwrotnie.

Mój bohater ma kontrakt z Borussią do 2016 roku. Ale co tam. Jeszcze w trakcie ligowych gier, gdy był przed najważniejszą bitwą z Bayernem i muśnięciem piłki butem na wagę mistrzostwa oraz trzema golami w rozgrywce pucharowej, rozpoczęły się handlowe spekulacje. Zawodnik, a raczej jego menedżer stawiał trudne warunki obecnemu klubowi. Jeśli ten chce zatrzymać u siebie mistrza, zarobki mają (podobno) wzrosnąć trzykrotnie. Jeśli nie, piłkarska Europa czeka. I co ekscytujące – największy i najbogatszy rywal w Bundeslidze – Bayern. To nic, że wspomniany wcześniej wysoko oceniany i wyceniany Gomez nie zamierza się nigdzie wynosić. Jeżeli nie Bayern, to na przykład brytyjskie wyspy. Alex Fergusson przyjechał do Berlina na niemiecki pucharowy finał, żeby popatrzeć i porozmawiać z Japończykiem Kagawą (to dopiero kariera- dwa lata temu pojawił się w Dortmundzie za 350 tysięcy euro, a teraz pewnie czeka go Manchester United). No tak, ale, jak już usiadł na trybunach, to w oczy na pewno rzucił mu się przede wszystkim nasz rodak. Ostudził atmosferę, ale tylko nieznacznie, sam Japończyk, który uśmiechnięty od ucha ogłosił przed kamerami, że po meczu spędził z sir Alexem dwie godziny na rozmowie, w której raczej nie przybliżał Szkotowi uroków Kraju Kwitnącej Wiśni. Jeśli nie Manchester United, to pojawi się jakiś następny wielki z dziesiątkami milionów w ofercie.

Zastanawiam się, jak długo niespełna 24-letni Robert Lewandowski wytrzyma uwielbienie moje i mnie podobnych. Jak długo wytrzyma presję doradców i menedżerów, którzy podpowiadają mu prawie bezinteresownie. Przy czym prawie robi tu sporą różnicę. Jeszcze kilka dni temu myślałem, że dortmundzki gracz ze skromnym uśmiechem na twarzy jest odporny na całą tę wrzawę. Dziś już tej pewności nie mam. Mój bohater wypowiedział się bowiem, że właściwie nie wie, cóż więcej mógłby osiągnąć w Borussi. Jeśli ta wypowiedź nie jest wyłącznie taktyczna, to z lekka bym się zasmucił. Wie przecież, że jako podstawowy gracz spędził w Dortmundzie zaledwie jeden sezon. Że gra w Lidze Mistrzów skończyła się sporą plamą i że może trzeba coś w kolejnych rozgrywkach udowodnić razem z chłopakami z tego samego klubu. Wie chyba też, że umie dużo, ale nie wszystko. Chętnie na przykład pooglądałbym jego gole wbite z rzutów wolnych. Wówczas już zupełnie na serio zacznę wymieniać jego nazwisko w niewielkim odstępie od Messiego.