Blatter i Platini – utopieni niezatapialni

Komisja etyki FIFA chyba już ostatecznie zatopiła niezatapialnych – wydawało się – Seppa Blattera i Michela Platiniego. Osiem lat zawieszenia (swoją droga ciekawa formuła) to nawet dla młodziaka, bo 60-letniego Francuza, brzmi jak dożywocie. Dla niemal 80-latka Blattera oznacza tłumaczenie się do końca życia ze swych grzechów.

I Blatter, i Platini zapowiadają apelację. Niezły tupet, ale co mają chłopaki robić. Trzeba brnąć w opowiadanie ckliwych historyjek o ustnej umowie, na podstawie której piłkarska legenda kasuje dwa miliony euro za pracę wykonaną jakieś dziesięć lat wcześniej i po której śladu nie ma. Platini chyba sam uwierzył w swoją niezłomność (nie on jeden), a może zapomniał o forsie, bo pod hasłami odnowy futbolowej federacji chciał opanować centralę FIFA.

Dwa miliony euro to sporo grosza, ale jeszcze większe znaczenie ma olbrzymie poczucie bezkarności, które musiało towarzyszyć takim decyzjom. Panowie B. i P. oraz wielu innych, tzw. działaczy światowej piłki, najwyraźniej zaczęło się ocierać o boskość. Nic dziwnego. Na co dzień byli przyjmowani jak głowy państw. Łaskawie dzielili futbolowe dobro. Jednym sprzyjali bardziej, innym mniej. Bardziej Rosji i Katarowi, bo tam mają zorganizować mundiale. Na przykład przyznaniu tych zawodów Katarowi w 2022 roku trudno się doszukać zbyt wielu racjonalnych argumentów, a jednak FIFA doszukała się ich i teraz na szczęście ma kłopoty.

Blattera mi nie żal, Platiniego trochę tak. Tchnął sporo życia w to, co robi UEFA. Faktycznie było widać chęć uruchomienia nowych możliwości w europejskiej piłce. Można nawet mówić o egalitarnym elemencie jego pomysłów. Teraz, nawet jeżeli się formalnie obroni – w co nie wierzę – karierę ma z głowy.

Może niepotrzebnie zresztą piszę tak dużo o dwóch zawieszonych piłkarskich bossach. Dzisiaj pytanie podstawowe brzmi: co dalej? Jestem bardzo umiarkowanym optymistą. Po pierwsze, przez długi czas jesteśmy skazani na konsekwencje wcześniejszych decyzji w sprawie kolejnych mundiali. Po drugie, wątpię, żeby Gianni Infantino albo inny ewentualny prezydent federacji wybrany w lutym przyszłego roku miał w sobie tyle samozaparcia i możliwości, żeby przepędzić wszystkie demony z Zurychu. Ale starać się trzeba.