Zima nie nasza

Nie jest dobrze. Przez wiele ostatnich lat przyzwyczailiśmy się, że mamy się z czego cieszyć zimą. Tak miało być również w tym sezonie.

Justyna Kowalczyk po ubiegłorocznych zawirowaniach zapowiadała powrót na swoje miejsce przynajmniej w biegach klasycznych. Łukasz Kruczek nie mógł się nachwalić formy skoczków. Nawet Dawid Kubacki miał powodować drżenie łydek Austriaków, Niemców i Słoweńców. Tymczasem jedno dziś można powiedzieć na pewno – ta zima nie jest nasza.

Nie mogę patrzeć na męki Justyny Kowalczyk i Kamila Stocha. Nie mogę, bo to są męki wielkich mistrzów, którzy dzisiaj obsadzają się w rolach co najwyżej drugoplanowych. Najpierw łudziłem się, że już za chwileczkę, już za momencik będzie pięknie. Nie będzie. W Tour de Ski prześladuje mnie szara twarz wyczerpanej i przegranej Justyny, chociaż w niedzielę byłoby trochę lepiej, gdyby nie upadek. Ale i tak boję się, co będzie podczas nieludzkiej wspinaczki na Alpe Cermis, która kończy Tour.

Całkiem niedawno napisałem o naszej mistrzyni, że nie musi już niczego i nikomu udowadniać. Nie wycofuję się z tych słów. Ona jednak chce coś udowodnić. Bo nie chcę nawet myśleć, że próbuje oszukać zdrowie z powodu zobowiązań wobec sponsorów i ekipy. Ta wredna myśl nawiedza mnie jednak, gdy wokół informacji z tras pojawiają się reklamy banku z jej uśmiechem.

Kamil Stoch na koniec Turnieju Czterech Skoczni nie zdołał przeskoczyć Jana Matury i nie dostał przepustki do finałowej tury. Pewnie nawet w najlepszej formie nie uporałby się z Peterem Prevcem ze Słowenii, ale nasz mistrz olimpijski musiał się w tym roku martwić o miejsce w trzydziestce. To naprawdę frustrujące, tym bardziej że dotyczy sportowca tak inteligentnego i świadomego swych możliwości. I w jego przypadku też pojawia się natrętna myśl o sponsorach. Podobno Stoch wycofałby się wcześniej z tego turnieju, gdyby nie kontrakty.

Dopóki leży śnieg (sztuczny czy prawdziwy), nie wszystko stracone w tym sezonie. Ale na cuda bym liczył.