Tenisiści światowcami
Polski tenis nie idzie w tym roku przebojem przez wielkie szlemy i inne rozgrywki. Tym większa jest radość z wciśnięcia się Polaków do światowej elity w Pucharze Davisa.
Przede wszystkim dlatego, że to pierwszy raz. Cieszmy się póki czas, bo trzeba będzie kolosalnego szczęścia, żeby wśród pucharowych mocarzy utrzymać się dłużej niż sezon.
Wygraliśmy ze Słowacją 3:2. Przeciwnik najwygodniejszy z możliwych. Co prawda Martin Klizan, który wielką gwiazdą nie jest, w obu singlach bezdyskusyjnie ograł naszych. Na szczęście jego koledzy byli dużo słabsi.
W przyszłym roku tylko debliści Łukasz Kubot i Marcin Matkowski na pewno nie przestraszą się najlepszych. Swoją drogą, co by było, gdyby stworzyli parę również na turnieje ATP?
Jerzy Janowicz konsekwentnie zmierza w kierunku końca pierwszej setki rankingu, a każde jego zwycięstwo jest dla mnie dużą niespodzianką. Czy to możliwe, że całkiem niedawno poważni fachowcy zastanawiali się, kiedy Polak dotrze do wielkoszlemowego finału? Mało tego, w Wimbledonie był od niego o krok.
31-letni Michał Przysiężny zrobił więcej, niż od niego oczekiwaliśmy. Jego punkty w meczach z Ukrainą i teraz ze Słowacją walnie przyczyniły się do awansu. Tylko że byłoby szaleństwem liczyć na jego równe pojedynki z Wawrinką czy Murrayem. Na taki wzlot formy już chyba za późno.
Weekend okazał się szczęśliwy także z powodu pierwszego finału WTA Magdy Linette. Finał w Tokio przegrany, ranga zawodów skromna, ale konsekwencja poznanianki w budowaniu tenisowej pozycji wzbudza szacunek. Linette jest w tej chwili na pewno drugą rakietą w kraju.