Radwańska na swoim miejscu
Kryzys? Jaki kryzys? Agnieszka Radwańska w ćwierćfinale Wimbledonu. Znów jest tam, gdzie jej miejsce.
Właśnie przyjęła gratulacje od Jeleny Janković, z którą uporała się w dwóch setach 7:5 i 6:4. Przedtem Serbka, która kilka lat temu była numerem 1 rankingu, odprawiła – za przeproszeniem – z kwitkiem Kvitową. Dla przypomnienia: Czeszka w ubiegłym roku nie miała sobie równych na londyńskiej trawie.
Od dawna denerwuję się, gdy po pierwszych rundach turniejów komentatorzy zachwycają się błyskotliwością poczynań Radwańskiej. W wielu ostatnich miesiącach krakowiance zdarzało się pokazać klasę na początku, by w kolejnej rundzie przepaść z kretesem.
Obniżka formy trwała na tyle długo, że uzasadnione stawało się pytanie: czy z jej tenisem dobrze już było? Po burzliwym epizodzie z Martiną Navratilową jako konsultantką od spraw wielkoszlemowych zwycięstw i kolejnych ciężkich przypadkach wydawało się, że kryzys może być głębszy, a może nawet permanentny. Przecież ostatni ćwierćfinał Wielkiego Szlema zdarzył się na początku ubiegłego roku w Australii.
Spośród przeróżnych recept uzdrowicieli jej tenisa najbardziej przypadła mi do gustu rada byłej mistrzyni Sanchez – Vicario. Jej podpowiedź sprowadzała się mniej więcej do tego, żeby na słabe wyniki reagować jeszcze cięższą pracą i wiarą w to, że karta może się odwrócić.
Nie wiem, czy sama Radwańska o tym nie wiedziała, ale fakt jest faktem. Znów mamy Agnieszkę nieustępliwą, niezrażającą się chwilowymi niepowodzeniami, skorą do zarówno do długich wymian, jak i wysublimowanych skrótów.
Co dalej? Wiadomo już na pewno, że w ćwierćfinale z Madison Keys (21) i ewentualnym półfinale: Muguruza (20) lub Bacsinsky (15) Polka spotka się z dziewczynami niżej sklasyfikowanymi. Otwiera się droga prawie na szczyt. A gdyby się nie udało, to i tak dzięki Radwańskiej przeżyliśmy w Londynie trochę przyjemnych chwil.
PS Bogu, a właściwie Agnieszce dzięki mogłem napisać o jej sukcesie, zamiast próbować zrozumieć Jerzego Janowicza, który właśnie wytłumaczył, że nie wypraszał polskiego dziennikarza z konferencji prasowej, tylko prosił go o wyjście. No naprawdę, mistrz językowych niuansów.