Kajdanki, Krychowiak i puchar
Wydawało się, że kajdanki na nadgarstkach grubych ryb z FIFA zupełnie przyćmią warszawski finał Ligi Europy.
A jednak piłka nożna na Stadionie Narodowym obroniła się dzięki wszystkim tym, którzy w środowy wieczór biegali niemal do utraty tchu na boisku. Nie tylko biegali, ale też kopali piłkę z sensem.
Z pucharem do Andaluzji wraca Sevilla FC, która wygrała z Dnipro z Dniepropietrowska 3 do 2. Być może dlatego było tak emocjonująco, bo ukraiński zespół w imponującym stylu wyszedł na prowadzenie już w pierwszych minutach. Hiszpanie musieli gonić wynik i zrobili to skutecznie.
Polscy kibice nie po raz pierwszy są kolekcjonerami małych sukcesów. Tym razem tym osiągnięciem był Grzegorz Krychowiak w ekipie zwycięzców i to nie w roli statysty. Do tego dzięki nadzwyczaj silnym nogom nie stracił równowagi na polu karnym i potrafił wyrównać na 1 do 1.
Chłopak z nadbałtyckiego Mrzeżyna jest w ostatnich tygodniach zagłaskiwany przez dziennikarzy, trenerów i działaczy. Po roku w Valencii chcą go wysyłać na podbój Realu czy któregoś z Manchesterów. Na szczęście tak samo jak mocno stoi na nogach, tak samo mocną ma głowę i chyba nie da sobie wmówić boskości.
Tak czy owak ostatni wieczór w Warszawie pokazał, że obok Lewandowskiego, Błaszczykowskiego, Piszczka, bramkarzy, może Milika – mamy Krychowiaka, którego mało który trener reprezentacji w Europie mógłby zlekceważyć.
Sevilla grał świetnie, ale Dnipro, mimo olbrzymich perturbacji na Ukrainie, przy odrobinie szczęścia też mogło wygrać. Taki na przykład Jewhen Konoplanka jest wart wielkich pieniędzy, których domaga się od ewentualnych chętnych z zachodnich potęg. Kilku innych niewiele mu ustępuje.
Po jesiennych uniesieniach niektórzy kibice poważnie brali zapewnienia piłkarzy Legii, że myślą o finale przed własną publicznością. Sądząc z wczorajszego poziomu gry – trochę im jeszcze brakuje.