Szwajcarskie pigułki
Dzięki remisowi ze Szwajcarią jest szansa, że nie zamęczymy komplementami trenera Nawałki, Sebastiana Mili i jego kolegów. Dwie szwajcarskie pigułki mogą się bardzo przydać do trzeźwego przeżycia zimy. Zresztą dwa do dwóch ze Szwajcarami, którzy niedawno potrafili nieźle postraszyć podczas brazylijskiego Mundialu, to nie jest zły wynik. Taki w sam raz.
Długotrwały potężny głód futbolowego sukcesu sprawił, że kilka jesiennych powodów do uśmiechu w eliminacjach do EURO 2016 wystarczyło do wpadnięcia w euforię sporej grupy kibiców i dziennikarzy.
Za wcześnie, stanowczo za wcześnie. Na razie wiadomo tylko jedno – w skarbonce mamy dziesięć punktów i prowadzimy w grupie. Na wiosnę trzeba będzie bronić przewagi, ale to znacznie lepiej niż liczyć na korzystny układ wyników czy też wykorzystanie kolejnego meczu ostatniej szansy.
Piłkarską potęgą nie jesteśmy i jeszcze długo nią nie będziemy. Nawet utrzymanie czołowego w miejsca w grupowych eliminacjach nie spowoduje, że staniemy się faworytem EURO.
Nie zmienia to faktu, że po raz pierwszy od czasów Leo Beenhakera (tego z eliminacji do EURO 2008) mamy się czym cieszyć. Nie dość, że jak Grecja nie przepadliśmy na własnym stadionie z Wyspami Owczymi ani jak Mołdawia w Kiszyniowie nie daliśmy się Liechtensteinowi, ani jak Estonia nie waliliśmy głową w mur potężnego San Marino, to jeszcze sami potrafiliśmy takiemu Gibraltarowi sporo nastrzelać. Że o niemieckich mistrzach, Szkotach i Gruzinach nie wspomnę.
Dla mnie odkryciem jesieni jest jednak trener Adam Nawałka. Świetny trener, tylko wyników nie ma – to mordercze powiedzonko Kazimierza Górskiego zaczynało przecież przyklejać się do Nawałki po pierwszych miesiącach pracy. To, co pokazała reprezentacja w ostatnich miesiącach, odkleiło od niego tę etykietkę chyba na stałe.
Może więc rację miał Zbigniew Boniek, stawiając na kolegę z boiska z polskim paszportem. Mocno w to wątpiłem. Teraz wątpliwości mam znacznie mniej.