Łzy Radwańskiej
Radwańskiej uciekło pół miliona dolarów – użala się dziennikarz, który prawdopodobnie przez całe swoje, oby pełne sukcesów, zawodowe życie nie uciuła takiej forsy z honorariów. Redaktor liczy, zdaje się, dolary jak punkty w klasyfikacji tenisowej federacji. Też bym chciał, żeby w Indian Wells milion był dla Polki, ale to zwycięska Flavia Penetta dostała ten czek, a pokonana o połowę mniej. Też da się żyć.
Piszę o forsie, choć widać było, że to nie utracone pieniądze wycisnęły łzy z oczu krakowianki po finałowym upadku marzeń. Ona bardzo chciała wygrać. Turniej jest tak potężny, że kto wie, czy kalifornijskie granie rychło nie dołączy do wielkoszlemowego kalendarza.
Radwańska na oczach tenisowego świata wypłakiwała swoją sportową złość. Przegrała przede wszystkim ze swoim przeciążonym kolanem. Na jednej nodze trudno zwyciężyć w finale wielkiego turnieju. Ci wszyscy, którzy mieli jej za złe, że nie pokazuje uczuć na korcie, teraz je zobaczyli. Dowiedzieli się, że jej zależy, i to bardzo.
Pierwszy finał Indian Wells, osiągnięty w dodatku w imponującym stylu, to kolejny dowód na to (poza tytułowymi łzami), że jedyna polska sportsmenka znana na całym świecie idzie właściwą drogą. Jej rozstanie z nieutulonym w żalu tatą było przemyślaną decyzją młodej, ale dojrzałej kobiety, która potrafi świetnie zadbać o swoje sportowe i pozasportowe sprawy.
Od kilku lat domagamy się, żeby Radwańska wreszcie zaczęła wygrywać zawody Wielkiego Szlema. Dziwimy się, że Serena Williams (tak samo jak kilka innych dziewczyn) nie prosi o litość, stając naprzeciw Agnieszki. Dziś wiemy, że nie jest znudzona grą, że chce osiągnąć jeszcze więcej. Może więc „nie róbmy jej ciśnienia” i nie pytajmy ciągle: kiedy wreszcie zdobędzie wielkoszlemowy tytuł?
PS Tak samo, jak z osiągnięcia Agnieszki, cieszę z omal zwycięskiego finału Federera z Djokovicem. Jedni mówią, że to efekt większej główki rakiety, inni że treningowe towarzystwo Szweda Edberga. Tak czy owak ważne, że Roger jeszcze nie odpuścił!