Leśnodorski – zrozpaczony optymista
Właśnie skończył się wielki eksperyment Bogusława Leśnodorskiego – prezesa i od niedawna współwłaściciela Legii. Podczas niedzielnego ligowego meczu z Jagiellonią okazało się ostatecznie i nieodwołalnie, że jego ślepa miłość do kiboli swojego klubu nie zostanie nigdy odwzajemniona. Leśnodorski był dotychczas szalonym optymistą. Przekonywał do polityki miłości z wielkim zaangażowaniem. Bitwa bandziorów na Legii położyła kres temu uczuciu. Jak się teraz patrzy na prezesa to ma się przed oczami człowieka, który z wielkiego optymizmu wpadł bez żadnych etapów przejściowych w rozpacz. Nie dziwię się. Leśnodorski może stać się tak samo znienawidzony przez łobuzów, jak Mariusz Walter reprezentujący poprzednich właścicieli, czyli ITI. Do tego obecny prezes zaczyna tracić pieniądze swoje i większościowego wspólnika. Z wielkich planów wyjdą nici. I to na samym wstępie.
Dzisiaj bardzo łatwo jest kpić z prezesa, przypominać, że się go przestrzegało, żeby nie szedł tą drogą. Sam chętnie bym się do tego chórku włączył. Argumentów nie trzeba szukać – same się cisną na usta. W „Przeglądzie Sportowym” czytam, że Leśnodorski był głuchy na argumenty, że sztama z kibicami może się dla niego źle skończyć’.” Gdyby to byli rzeczywiście kibice, to nie miałbym nic przeciwko sztamie. Ale to inna historia.
Niedzielne walki przy Łazienkowskiej to porażka całej polityki cywilizowania trybun. Nie udaje się ani prośbą, ani groźbą. Sankcje są równie nieskuteczne, jak łaszenie się do zbójów zapełniających stadiony. Jedni politycy pohukują od czasu do czasu, inni wzruszają się ich patriotyczną postawą, dziennikarze są mądrzy po tak oczywistych zdarzeniach jak to ostatnie. A tak naprawdę od tylu już lat jesteśmy wszyscy bezradni. I jak gdyby nigdy nic żądamy od piłkarzy, żeby wreszcie grali na miarę naszych oczekiwań. Tymczasem nie będzie dobrej polskiej piłki bez zdrowych trybun.