Adios Mourinho
Dymisja człowieka nazywającego siebie skromnie „The Special One” wisiała w powietrzu, a jednak jest wiadomością dnia. Po trzech latach Jose Mourinho przestaje być trenerem Realu. Madryt ma już (z wzajemnością) dość Portugalczyka. Sprowadził się do Hiszpanii po to, by pokazać Barcelonie, kto rządzi na Półwyspie Iberyjskim, a także pokazać, kto rządzi w Europie. No i nie udało się. A „Special One” brzmi trochę szyderczo choćby po wyczynie z Atletico w Pucharze Króla. Wydawało się, że Mourinho jest idealnym trenerem na dzisiejsze czasy. Zazwyczaj ponury i arogancki, skory do efektownego obrażania przeciwników. Robi z mediami co chce. Światowy futbol to nie tylko biznes, to również show biznes. Idealnie umie to wykorzystać.
Dzisiejszy komunikat prezesa Realu obalił ostatecznie co najmniej dwa mity. Po pierwsze okazało się, że Mourinho nie ma patentu na puchar Ligi Mistrzów dla prowadzonych przez siebie zespołów. W Madrycie wydawało się, że wszystkie warunki zostały spełnione, a pucharu nie ma. Drugi mit to miłość zawodników do Jose. Wystarczyło popatrzeć na minę Casillasa i jego kolegów, posłuchać opinii Ronaldo. Podobno przegrani zawodnicy od tygodni stają się małomówni, gdy do szatni wchodzi ich szef.
Jeśli Mourinho ma być tym jedynym, niepowtarzalnym musi to pokazać w następnym klubie. Ciekawe czy rzeczywiście będzie to Chelsea.
Sezon, który rozpocznie się jesienią będzie ekscytujący, bo trenerskich zmian na najwyższym piłkarskim szczeblu jest przecież więcej. Trudno uwierzyć, że na ławce Manchesteru United nie usiądzie już Alex Ferguson (swoją drogą sześć lat kontraktu dla jego następcy brzmi w Polsce zupełnie abstrakcyjnie). Nie będzie Ancelottiego w mistrzowskim PSG ani Manciniego w City. W Bayernie zamiast Heynkessa Guardiola. Czy na pewno w Dortmundzie zostanie Klopp a Vilanova w Barcelonie? Dawno już trenerskie zmiany nie były ciekawsze niż transfery zawodników. Ale Mourinho i tak nie zginie w tłumie swoich kolegów. Obojętnie, wygrany czy przegrany.