Zmierzch Barcelony
Spotkanie Barcelony z Bayernem w ćwierćfinale „pandemicznej” Ligi Mistrzów miało być wielkim wydarzeniem. I było, choć z innych powodów, niż można się było spodziewać. Barcelona–Bayern Monachium 2:8.
W piątkowy wieczór oglądaliśmy na pewno zmierzch wielkiej Barcelony. Czy równocześnie był to początek nowego, wielkiego Bayernu? W zapowiedziach tej gry jedni porównywali Leo Messiego do Roberta Lewandowskiego, inni przeciwstawiali indywidualności z Katalonii precyzyjnej maszynie z Monachium. Rzadziej zestawiano trenerów: hiszpańskiego Quique Setiena i niemieckiego Hansiego Flicka. Setien walczył o posadę, ten drugi o kolejny sukces w sezonie.
Mimo że od lat kibicowałem (choć nie fanatycznie) Barcelonie, tym razem z powodu patriotycznego wzmożenia byłem za Bayernem, a mówiąc ściśle – za Lewandowskim, który miał przy lekkiej pomocy kolegów utorować swojemu zespołowi drogę do półfinału LM. Wariantu optymalnego nie było, bo gol naszego snajpera był dopiero szóstym dla Bawarczyków. „Lewy” z powodów taktycznych, ale także wynikających z rozwoju wypadków na boisku, nie mógł zostać królem polowania. Wszystko przed nim w najbliższych dniach.
Żadnej szansy na uratowanie sezonu nie mają za to gwiazdy Barcelony, ich trener, prezes i kto tam jeszcze. Przykro było patrzeć na zupełnie załamanych Messiego czy Gerarda Piquego. To oni przez większą część długich karier załamywali przeciwników. Teraz role się odwróciły.
Najgorsze dla nich i ich kolegów, z których wielu to nie młodziaki, że lizbońska katastrofa nie jest zwykłym wypadkiem przy pracy. Jest konsekwencją wielu zdarzeń w klubie i jego okolicach. Marna to dla nich pociecha, że z Champions League pożegnały się także Real i Atletico. W Barcelonie kryzys jest głęboki i nie wystarczy zmiana trenera, którego nikt nie będzie bronił. Pewnie sam siebie też nie. Łatwość, z jaką monachijska ekipa tworzyła zagrożenie na polu karnym przeciwników, nie pozostawia żadnych złudzeń.
À propos trenerów. Ci, o których teraz najwięcej się mówi, to Niemcy. Juergen Klopp – wiadomo, choć jego Liverpool nie obroni tytułu najlepszej drużyny Europy. Thomas Tuchel i jego PSG są ciągle w grze. Prawie trenerski junior Julian Nagelsmann z RB Lipsk poradził sobie właśnie z Diego Simeone i jego Atletico. No i Hansi Flick, najpierw traktowany na Allianz Arena tymczasowo, a teraz porównywany do kochanego przez kibiców Juppa Heynckessa. Całkiem możliwe, że w klubowym muzeum obok garnituru Heynckessa, w którym poprowadził Bawarczyków do ostatniego triumfu w Lidze Mistrzów, swojej gabloty doczeka się ubranie Flicka.
Pucharowa, decydująca faza Ligi Mistrzów odbywa się w Portugalii, oczywiście przy pustych trybunach. Zwycięzcy wyłaniani są w jednym meczu. Ratowanie tych rozgrywek okazało się, jak do tej pory, zaskakująco skuteczne. Piłkarze bardzo się starają stwarzać prawdziwe widowiska mimo sierpniowej pory i ogólnie trudnych okoliczności. Oby tak do samego finału.