Dlaczego Justyna ?
Czy na pewno Justyna Kowalczyk powinna być pierwsza ? Czy była najlepsza ? Być może te pytania głupio brzmią dzisiaj, gdy we wszystkich serwisach oglądam jej zwycięskie męki na Alpe Cermis i gdy zakręciła mi się łza w oku podczas dekoracji. Trudno nie docenić jej kolejnego czwartego triumfu w Tour de Ski. Jego wagi w najmniejszym stopniu nie umniejsza nieobecność Birgit Bjoergen. A jednak, kiedy w sobotni wieczór esemesy kibiców przesądziły na jej korzyść wyścig o tytuł najlepszego sportowca poprzednich dwunastu miesięcy w plebiscycie Przeglądu Sportowego i TVP, poczułem się nieswojo.
Jak to mogło się stać, że w olimpijskim roku powtórny mistrz olimpijski w klasycznej konkurencji przegrywa z wielką zawodniczką, ale bez oszałamiających wyników (poza Tour de Ski) w 2012 roku? Co może więcej zrobić Tomasz Majewski ? Może jeszcze dołożyć trzecie złoto w Rio za kilka lat i pobić przy okazji rekord świata. Życzę mu, by w ten właśnie sposób sprawdził polskich kibiców. W sobotę przeżył chłop swoje obserwując wyniki głosowania. Najpierw wyraźne prowadzenie, a później jakby dreptanie w miejscu.
Wielu komentatorów zamilkło w zakłopotaniu (przynajmniej w pierwszej chwili). Wiedzą, że coś jest nie tak, ale trudno patrząc na Justynę Kowalczyk i słuchając hymnu na jej cześć mówić jednocześnie, że z tym najlepszym sportowcem roku to już mała przesada. Kłopotliwe rozstrzygnięcie plebiscytu dość łatwo wyjaśnić. Esemesy ludzie wysyłali akurat w czasie, gdy Kowalczyk niepodzielnie panuje w mediach (nie tylko w tym roku zresztą). Dziennikarze opisują jej biegi jak wojnę w 1939 roku. Osamotniona Polka przeciw podstępnej, nieuczciwej i wrogiej reszcie świata i okolic, a to przecież wzmacnia patriotyczne nastroje i sprawia, że ręce same biorą się za odpowiednie esemesowanie.
A tak naprawdę rezultat najpopularniejszego plebiscytu świadczy o niedojrzałości polskich kibiców. I tyle.