Nie ma Milika

Osiemnastoletni Arkadiusz Milik kopie piłkę zdecydowanie celniej od większości swoich rówieśników. Za umiejętne bieganie po boisku dostawał co miesiąc osiem tysięcy złotych. Dużo. Nawet bardzo dużo jak na takiego młodziaka. No, to teraz forsy będzie miał czterdzieści razy więcej i to wpływającej na konto z niemiecką regularnością. Kto z nas oparłby się takiej pokusie ?

Zaczynam od liczenia pieniędzy, żeby w samym sobie stłamsić moralizatorskie zapędy. Milik zdjął właśnie koszulkę najsłynniejszego polskiego klubu – Górnika z Zabrza, a po noworocznej zabawie założy strój Bayeru Leverkusen. Operacja była dla obu stron warta około 10 milionów złotych.

Podczas krótkiej, ale dość intensywnej narodowej dyskusji dylemat: sprzedawać czy nie sprzedawać rozstrzygany był zgodnie. Odpowiedź brzmiała: sprzedawać. Różnica dotyczyła najdogodniejszego terminu transakcji. Rozbieżności nie były nawet liczone w latach. Chodziło tylko o to, czy zrobić to od razu czy za kilka miesięcy, a więc właściwie o niuans. Trener Adam Nawałka chciał doczekać do końca sezonu. Wówczas miałby szansę na przyzwoity wynik w tabeli. Prezes klubu myślący o spłacie przeterminowanych rachunków ogłosił prosty komunikat, z którego wynikało, że Nawałka, owszem, może chcieć, ale on woli dzisiaj skasować parę milionów, żeby za pół roku nie trzeba było gasić światła na stadionie.

I to jest cała prawda o sile polskiego futbolu. Przez  kilka czy nawet kilkanaście jesiennych tygodni podniecaliśmy się wysypem młokosów na pierwszoligowych stadionach. Wystarczył jeden czy góra dwa mecze, jakaś asysta przy golu, czy może nawet gol i wraz z dziennikarzami oddawaliśmy się marzeniom o pojawieniu się kolejnego Roberta Lewandowskiego. Pialiśmy o całej niezwykle uzdolnionej generacji, która zmiecie z boisk zblazowanych krajowych i zagranicznych ćwierćrzemieślników piłkarskich. I nieważne, że w dużej części młodzież pojawiła się na boiskach z powodu klubowej biedy, wycofania się szastających forsą krajowych Abramowiczów i innych mecenasów. Ważne, że dzięki Wszołkowi, Koseckiemu, Paziowi, Furmanowi, Łukasikowi, Rymaniakowi, Linnety’emu, Słowikowi i jeszcze co najmniej kilku innym chłopakom mogliśmy jesienią patrzeć z odrobiną nadziei na to co dzieje się między ligowymi bramkami. Ilu z nich przetrwa na polskich boiskach dłużej niż kilka miesięcy ? A czy później, gdy podpiszą swoje zagraniczne kontrakty, przebiją się do pierwszych składów ? O to boi się trener Waldemar Fornalik w przypadku Milika. Doświadczenia są przecież często zniechęcające. Jedno jest, mam nadzieję, pewne. Coraz więcej klubów zorientowało się, że jednak warto uczyć dzieciaki gry w  piłkę. Może kiedyś proporcje zarobków nie będą tak obłędne i  będziemy mogli trochę dłużej cieszyć się grą naszych młodych zdolnych. Mam nadzieję, że nie przemawia przeze mnie wyłącznie naiwność czy też przedświąteczny optymizm.