„Fryzjer” i inni z wyrokami
W piłkarskiej Europie polskie kluby wypadają beznadziejnie. Według właśnie ogłoszonego rankingu UEFA obsunęliśmy się na denne 32. miejsce na kontynencie. Do całkiem niedawna przodowaliśmy za to w klasyfikacji korupcyjnej. Działania przestępczej sieci przez lata nie miały sobie równych w bliższej i dalszej okolicy. Sąd Okręgowy we Wrocławiu nieprawomocnie podsumował właśnie ten proceder. Obie wiadomości łatwo dadzą się połączyć logicznie.
Wyrok zapadł po dziewięciu latach żmudnego procesu i po 15 od pierwszej publikacji Artura Brzozowskiego z wrocławskiej „Wyborczej”. Przez ładnych kilka lat najpopularniejszym kierunkiem podróży piłkarzy, działaczy i sędziów była wrocławska prokuratura. Setki osób w policyjnym towarzystwie odwiedzało to piękne miasto. Niektórzy wracali wcześniej, inni trochę później. Po jakimś czasie zapadały wyroki w poszczególnych sprawach. Po jednej z nich główny bohater i symbol futbolowych przekrętów Ryszard F. usłyszał wyrok: trzy i pół roku odsiadki. Sporą część rzeczywiście odsiedział.
Jednak główna sprawa, w której osądzono 31 osób, skończyła się właśnie teraz. Ryszard F. – pseudonim, jak wykonywany zawód, „Fryzjer” – tym razem powinien zameldować się w zakładzie karnym na cztery i pół roku. Pewnie się tak nie stanie, bo człowiek już swoje lata ma i niedomaga. Wszystkim pozostałym sąd zawiesił wykonanie kary.
Mimo wszystko są powody do satysfakcji. Sprawiedliwości (choćby częściowo) stało się zadość. Można dyskutować, czy wyroki nie są zbyt łagodne, ale zniknęło wreszcie poczucie bezkarności i bezwstydu w „załatwianiu” meczów na wszystkich ligowych poziomach. Przed laty opowiadał mi pewien lokalny prominent, niespecjalnie zapalony kibic, jak to wybrał się na stadion. Towarzyszył mu klubowy działacz, który chciał zaimponować ważnemu gościowi, tłumacząc mu, kto spadnie z ligi i dlaczego, a także co jest potrzebne do futbolowego sukcesu.
Nie muszę dodawać, że piłkarskie umiejętności nie były na czele listy. Ten przykład pokazuje skalę zepsucia, poczucia bezkarności, które było powszechne.
Telefonowali do „Fryzjera” ci, którzy wiedzieli, że ich podopieczni kopią piłkę za słabo, żeby wygrać. Poparcia mocnego człowieka z Wronek szukali również ci, którzy mieli dobre drużyny. Zdawali sobie jednak sprawę, że to nie wystarczy. Trzeba było jeszcze zadbać o przychylność sędziego i obserwatora.
Nie jestem tak naiwny, żeby uwierzyć w całkowite i wieczne oczyszczenie z korupcji polskiej klubowej piłki nożnej. Są na pewno tacy, którzy odczuwają pokusę zadbania o wynik rozgrywek poza boiskiem, ale na pewno jest ich znacznie mniej niż kilkanaście lat temu. Korupcja nie jest jedynym powodem naszego szorowania po dnie klasyfikacji europejskich klubów, ale swój wkład na pewno ma.