Pachwina Lewandowskiego

Przepuklina pachwiny Roberta Lewandowskiego wzbudza znacznie większe zainteresowanie niż stan kolana Jarosława Kaczyńskiego. Taka jest moja odważna teza.

Od wielu tygodni pojawiały się uspokajające komunikaty w sprawie zdrowia naszego najlepszego futbolisty. Coś jest na rzeczy, ale nie ma powodów do obaw. Robert może biegać i strzelać, ale lepiej dmuchać na zimne i nie czekać na rozwój schorzenia. A więc zabieg. Termin? Nie ma dobrego. RL jest niezbędny Bayernowi, który ma sęki w lidze. Wreszcie się udało. Po ostatnim meczu sezonu polski as prosto ze stadionu trafia na stół operacyjny. Późnym wieczorem do kibiców dociera informacja, że poszło jak z płatka i zaczyna się czas rehabilitacji. Uff!

Lewandowski nie pojawił się w europejskim futbolu wczoraj ani nawet przedwczoraj. Od 10 lat skutecznie pracuje w Niemczech. Najpierw w Dortmundzie, a potem, od sześciu lat, w Monachium. Do tego dobrze ponad sto gier w reprezentacji. Najwięcej w historii. Kibice porównywali go do Messiego i Ronaldo, ale tylko najwięksi patrioci ustawiali przed nimi Polaka.

Tej jesieni wszystko się zmieniło. Lewandowski zaczął wbijać gole jak natchniony. Przede wszystkim w klubie, ale też trochę w kadrze. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy piłka nożna jest sportem drużynowym. Bo bez względu na wyniki Bayernu zewsząd słychać było zachwyty nad statystykami zawodnika z numerem 9. I tak już zostało do końca sezonu. Właśnie się okazało, że w 2019 r. nikt nie zdobył tylu bramek co Robert Lewandowski. On – 54, a taki Messi np. tylko 50, o Ronaldo nie ma co nawet wspominać – marne 39.

Temperatura na tyle się podniosła, że mało nie doszło do zamieszek, kiedy okazało się, że w dziennikarskim plebiscycie „France Football” nasz mistrz znalazł się dopiero na 8. miejscu w kolejce do „Złotej piłki”. Pojawiły się całkiem poważne głosy o dyskryminacji i o tym, że świat robi Polakowi koło pióra.

Tymczasem warto pamiętać, że choć Lewandowski wielkim piłkarzem jest, to z reprezentacją najwyżej znalazł się w ćwierćfinale mistrzostw Europy, a o mundialu lepiej nie wspominać. Pucharu za Ligę Mistrzów też nie podnosił, a liga niemiecka jest dzisiaj niżej oceniana niż np. angielska. Poza tym wszystkie najważniejsze rozgrywki mają swoje decydujące starcia wiosną. O tej porze Lewandowski rzadziej błyszczy. To przecież ma wpływ na ocenę całokształtu.

Dla równowagi trzeba przytoczyć opinię świetnego trenerskiego fachowca Juppa Heynckessa, którego zdaniem polski łowca goli jest w tej chwili najlepszym napastnikiem świata. Wie, co mówi, bo pracował w Monachium z Polakiem, a poza tym sam 220 razy trafiał do bramki w Bundeslidze. Od zaledwie kilku dni nie jest już trzecim strzelcem niemieckiej ligi. Na podium zmienił go Lewandowski.

Co na to wszystko bohater tego tekstu? Na szczęście zachowuje zdrowy rozsądek, co na pewno nie jest łatwe.