Potrójna zmyłka Heynena
Polska reprezentacja w siatkówce wśród sześciu najlepszych drużyn świata.
Taki komunikat można ogłosić po rozbiciu Serbów 3:0. Można mówić o rozbiciu, bo w poszczególnych setach było 25:17, 25:16 i 25:14. Tym samym mistrzowie świata sprzed czterech lat ciągle mogą nimi zostać na kolejne cztery.
Vital Heynen, trener naszej drużyny, jest przekleństwem ekspertów. Jego decyzje, szczególnie kadrowe, są czasami trudne do racjonalnego wytłumaczenia. Bardzo długo nie wiadomo było, jaka jest hierarchia w zespole. A gdy już wydawało się, że doszło do małej stabilizacji, znów na boisku w przegranej potyczce z Francuzami zobaczyliśmy przedziwną kombinację zawodników. Przeciwko Serbom trener zaskoczył… nie zaskakując.
Na bułgarsko-włoskich mistrzostwach Heynen zmylił co najmniej trzy razy. Po pierwsze, w początkowej fazie świetnie usposobił rutyniarzy i nowicjuszy, którzy niemal przefrunęli nad przeciwnikami. Postawą w pierwszych pięciu grach zdziwił prawie wszystkich, nawet dużych optymistów. Były nasz mistrz Daniel Pliński zaczął pod własnym nazwiskiem ogłaszać Belga geniuszem. Ciekawe, jak czuł się Pliński, gdy podopieczni geniusza dostawali bańki w następnej fazie – z uznawanymi za słabych Argentyńczykami (2:3) i Francuzami (1:3). Okazało się, że to była druga zmyłka. Bo nadszedł mecz o wszystko, czyli awans do ostatniej szóstki z Serbami.
I zdarzył się cud. Kibice nastawieni na nerwowe chwile, dziennikarze szykujący już epitety pod adresem nieodpowiedzialnego trenera, zdezorientowani fachowcy patrzyli na coś, co nawet spacerkiem trudno nazwać. Heynen zmylił po raz trzeci. Niczym najbardziej przewidywalny szkoleniowiec zestawił szóstkę i wchodzących według najracjonalniejszych zasad. Chłopacy przyjmowali zagrywki, sami serwowali, rozgrywali, zbijali, blokowali, jakby mieli w zbiorowym DNA kolejne mistrzostwo.
Oczywiście, Serbia miała przed wejściem na parkiet hali w Warnie pewny awans, oczywiście, od pewnego momentu o wynik bili się zawodnicy drugiego planu. Tak jest, ale wierzę naszemu rozgrywającemu Fabianowi Drzyzdze, który mówi, że w niedzielę nie mieliby z Polakami nawet najlepiej usposobieni przeciwnicy. Biło od nich pewnością siebie od pierwszej do ostatniej piłki. Na pewno wpływ na ich postawę miał powrót na pełen etat kaszlącego jeszcze kapitana Michała Kubiaka. Ale na pewno nie tylko on sprawił, że zamiast zapowiadanego horroru obejrzeliśmy komedię romantyczną z wiadomym od początku zakończeniem.
Teraz zostało sześć drużyn, które zostaną rozlosowane do dwóch grup. Cztery najlepsze spotkają się w półfinałach. Daniel Pliński ciągle ma szansę na potwierdzenie swojego odkrycia trenerskiego geniuszu u Vitala Heynena.