Kamil Stoch – poczwórna radość
Cztery skocznie. Cztery triumfy. To jest bilans Turnieju Czterech Skoczni Kamila Stocha. Czysta, niczym niezmącona radość z wielkiego osiągnięcia Polaka. Świetnie zachował się Sven Hannawald, który do soboty był jedynym członkiem klubu zwycięzców absolutnych tych zawodów. Pierwszy podbiegł z gratulacjami do Polaka.
Zgadzam się z tymi, którzy zwycięstwo w turnieju, do tego osiągnięte drugi raz z rzędu i w tak mistrzowskim stylu, cenią wyżej niż mistrzostwo olimpijskie. Łatwiej mi to przychodzi, bo Stoch ma już dwa olimpijskie złota, ale skala sukcesu w Niemczech i Austrii jest obiektywnie większa.
W Bischofshofen po pierwszej kolejce wydawało się, że tym, który najbardziej może zagrozić Kamilowi Stochowi, jest Dawid Kubacki, który znów zaczął skakać jak wielki mistrz. To był dopiero dylemat dla kibica. Kubacki o włos przegrywał ze Stochem. O żadnym układzie nie mogło być mowy. Gdyby Dawid przeskoczył Stocha, nikt nie mógłby mieć do niego pretensji. Ale nie przeskoczył… Szóste miejsce (a podium było blisko) w ostatecznej klasyfikacji i tak jest równoznaczne z pasowaniem na wicelidera polskiej paczki.
Na tak wielki sukces składa się mnóstwo czynników, to jasne. Talent, praca – to oczywistości na liście. Dla mnie tym, co wyróżnia mistrza, jest niesłychana wewnętrzna dyscyplina i konsekwencja w tym, co robi. Przyjemnie się na niego patrzy, świetnie słucha, choć nie próbuje wszystkim się przypodobać.
Nie byłoby podwójnego „Mazurka Dąbrowskiego” w Austrii, gdyby nie Austriak Stefan Horngacher, który potrafił na nowo natchnąć naszych chłopaków wiarą w to, że wszystko jest możliwe. Godna podziwu jest postawa Adama Małysza, Apoloniusza Tajnera i wielu ludzi o mniej znanych nazwiskach.