Liga (wielkich) mistrzów
Trwa piękne piłkarskie przedwiośnie w Lidze Mistrzów. Gracze Manchester City i Monaco przeszli samych siebie. Kopali piłkę jak natchnieni.
Osiem goli to wynik przede wszystkim talentów ofensywnych, a nie dziur w obronie. Manchester Pepa Guardioli skończył zwycięstwem pięć do trzech, ale to o niczym nie przesądza.
Nie gorzej było w Leverkusen, w którym Diego Simeone jeszcze raz pokazał, że jest mistrzem w swoim fachu, a jego Atletico też nieźle sobie postrzelało. Bayer przegrał dwa do czterech i do Madrytu chyba nie pojedzie po awans do ćwierćfinału LM.
W środę było trochę mniej emocji, ale o nudzie też nie można powiedzieć. Gdyby Porto przez głupotę swojego obrońcy Tellesa nie musiało przez większość czasu w dziesiątkę, może Juventus byłby w większych opałach. A tak skończyło się na zero do dwóch. Po ostatnim gwizdku sędziego w meczu Sevilli przeciwko Leicester (dwa do jednego) też jeszcze niczego nie można przesądzać.
Polski kibic z największym zainteresowaniem mógł popatrzeć na Kamila Glika, który w Monaco jest pewniakiem w składzie. Na samym początku potrącił przeciwnika i w efekcie do końca meczu biegał po angielskiej trawie z widokiem żółtej kartki przed oczami. No ale tak czy owak do wyróżniających piłkarzy nie należał. Popełnił kilka poważnych błędów. Miał przeciwko sobie Sergio Aguero a ten Polaka nie oszczędzał.
Glik ze zmiennym szczęściem starał się powstrzymywać Manchester przez pełne 90 minut. Bartosza Kapustki i Marcina Wasilewskiego trener Leicester nawet nie zgłosił do europejskich rozgrywek. Wasilewski ma swoje lata i świata już nie zawojuje, ale brak Kapustki boli. Odbywa się właśnie narodowa dyskusja, co powinien zrobić Bartosz. Zacisnąć zęby i czekać na swoją szansę czy też dać się wypożyczyć do innego klubu, żeby angielscy fani wreszcie mogli go bliżej poznać.
Osobisty los rodaka na brytyjskiej ziemi to jedno, a ewentualna kariera w kadrze Adama Nawałki to drugie. Nie mamy przecież nadmiaru utalentowanych chłopaków, żeby można było machnąć ręką na jednego z najbardziej obiecujących. A zatem chyba jednak wypożyczenie.
Człowiek ogląda wielkich mistrzów europejskiej piłki i zastanawia się, czy Legia (nie mówiąc o innych ligowych przodownikach) ma jakieś szanse stać się jednym z nich. Nadzieja jest, chociaż słabo umotywowana. Nawet czwartkowe (bardzo ewentualne) zwycięstwo nad Ajaksem niewiele ją wzmocni.