Czy Kerber jest Polką?
Kilkadziesiąt godzin po triumfalnym finale w Australian Open trwa w najlepsze ubieranie Angelique Kerber w biało-czerwoną flagę.
Za chwilę okaże się, że wystąpimy do Niemiec z kategorycznym żądaniem oddania Polsce wielkoszlemowego tytułu. Bo jak to może być, żeby dziewczyna mieszkająca w Puszczykowie i której dziadek nazywa się Rzeźnik, poprawiała statystyki zaodrzańskiej federacji? Oni i tak mają dużo.
Już kiedyś pisałem, że z tenisistek, które przyznają się do polskości, można by zmontować drużynę prawie nie do pokonania, bo jeszcze Caroline Wozniacki z Danii i Sabine Lisicki z Niemiec. Ta pierwsza największych turniejów nie wygrywa, ale przez rok była numerem jeden WTA. Jako tenisowy fan oddaję się czasami dość bezsensownym spekulacjom pt. co by było, gdyby. Przecież tego „gdyby” nie będzie.
Przy okazji podkradanej Niemcom radości ze zwycięstwa na Antypodach zniecierpliwiony kibic setny raz zadaje sobie pytanie: kiedy wreszcie Polka albo Polak podniosą na korcie to najważniejsze trofeum? Może niezbędny jest obcy paszport?
Nie tylko w sporcie bez niesamowitej motywacji raczej się nie przebije w obcym kraju. Zazwyczaj trzeba być znacznie lepszym od miejscowych. Postawić wszystko na jedną kartę. Kiedyś sportowy sukces na Zachodzie oznaczał też nieosiągalne w Polsce zarobki. Rodzice Kerber, Woźniackiej i Lisickiej wyemigrowali z Polski pod koniec lat 70. i w latach 80. Ponieważ wszyscy byli sportowcami, dla swoich dzieci szukali szansy w takiej karierze. I udało się. Starczyło determinacji i umiejętności. O nieudanych przypadkach wiemy niewiele, a na pewno było ich znacznie więcej.
Rodzina Radwańskich też miała swój niemiecki rozdział. Ojciec Agnieszki i Urszuli był tam trenerem w czasach, gdy córki miały kilka lat. Czy gdyby zostali, Agnieszka byłaby dzisiaj wielkoszlemową mistrzynią? Nie sądzę. A jeżeli tak, to nie dlatego, że tam mieszka.
Pytamy o polskie zwycięstwo w wielkoszlemowych zawodach, a myślimy Agnieszka Radwańska. Nie domagamy się tego od Magdy Linette czy Pauli Kani, nie wspominając nawet Jerzego Janowicza. Walimy prosto z mostu: Agnieszka Radwańska powinna być mistrzynią, a nie jest. Chwilowo zaspokoiliśmy się wygraną w Masters, ale teraz, gdy po Australii ostatecznie przekonaliśmy się, że polskie geny nie są przeszkodą, znów uporczywie kierujemy wzrok na Agnieszkę. I niech nikt nie mówi, że z Sereną Williams się nie da, bo właśnie się dało. Takie jest chyba myślenie tenisowych napaleńców.
A może nie ma tego tak wyczekiwanego pucharu, bo mamy tylko Agnieszkę? Poza tym gdyby ktoś pytał o moje samopoczucie, to ja jestem całkowicie usatysfakcjonowany jej półfinałem. Trochę ganię się za tę minimalistyczną postawę, ale wielkich wyrzutów sumienia nie mam.