Nowy Jork dla nastolatek
W finale tenisowego US Open grały Emma Raducanu i Leylah Fernandez. I to jak grały! Obie rocznik 2002. Nie ma mowy o przypadku. Nastolatki nie miały sobie równych. W ostatecznym pojedynku trochę lepsza była Brytyjka Raducanu – 6:4 i 6:3.
Wydarzenia na kortach Flushing Meadows są ekscytujące z wielu powodów. Tenisowy świat ma nowe bohaterki. Tym bardziej intrygujące, że nieoczekiwane. Nie wszyscy cieszą się z takiego obrotu spraw. Jestem pewien, że Serena Williams, oglądając mecz na Arthur Ashe Stadium, nie miała wesołych myśli. Widziała przecież, jak świetne są te dziewczyny, jak dojrzałe i… jak młode.
Amerykanka sama jako 18-latka zwyciężała pierwszy raz w Wielkim Szlemie właśnie w Nowym Jorku, ale było to w 1999 r. Sereny nie było tym razem na kortach US Open z powodu kontuzji. Jej marzenie o kolejnym, 24. tytule i doścignięciu Margaret Court ma bardzo, bardzo niewielkie szanse na urzeczywistnienie.
Kobiecy tenis w ostatnich latach znacznie się zdemokratyzował. Po powolnym, niechętnym, ale nieuchronnym opuszczaniu miejsca nr 1 (formalnie lub nie) przez Serenę Williams żadna z jej konkurentek nie jest w stanie na dłużej zdominować rywalizacji. Gdy np. jakiś czas temu wydawało się, że to Naomi Osaka zacznie się mierzyć z rekordami wielkich poprzedniczek, okazało się, że dziś cała jej kariera stanęła pod znakiem zapytania. Japonka nie potrafi poradzić sobie z oczekiwaniami otoczenia wobec niej. Oby ten stan nie dotknął obecnych bohaterek.
Można górnolotnie powiedzieć, że dominacja Raducanu i Fernandez to triumf otwartości świata na wielokulturowość, różnorodność, świata stwarzającego nadzieję na spełnianie marzeń najbardziej nawet ambitnych. Mówił o tym wzruszony Jorge Fernandez, wdzięczny Kanadzie, w której urodziła się Leylah. Jorge to Ekwadorczyk, a matka Filipinka. Brytyjka Emma Raducanu jest pochodzenia rumuńsko-chińskiego. Nawiasem mówiąc, Osaka też idealnie wpisuje się w ten wzór. Wychowana w Stanach japońska obywatelka o korzeniach haitańsko-japońskich.
Eksperci i zwyczajni kibice cieszą się z obrotu spraw w Nowym Jorku. Gra nastolatek zaprzecza negatywnym opiniom o poziomie sportowym kobiecego tenisa. Można jednak, być może trochę przewrotnie, zapytać, jak to możliwe, żeby puchar odbierała dziewczyna, która przyjechała na zawody jako 150 rakieta WTA i musiała zaczynać od kwalifikacji (pierwszy taki przypadek w historii)? Droga od pucybuta do milionera to pestka w porównaniu z tym, czego dokonała Brytyjka. Po drugiej stronie kortu stanęła Kanadyjka z rankingiem nr 73. Trochę lepiej, ale gdyby postawić na nią przed pierwszym meczem, też można by sporo skasować. Wynik Raducanu i Fernandez świetnie świadczy o nich samych, ale trochę gorzej o utytułowanych i o niebo bardziej doświadczonych rywalkach.
Do tej ostatniej kategorii trzeba już chyba zaliczyć Igę Świątek, choć dopiero kilka miesięcy temu przestała być nastolatką. W ubiegłym, najdziwniejszym sezonie byliśmy zachwyceni jej przebojowymi zwycięstwami w Paryżu. Bardzo jestem ciekaw, jakie wnioski z zawodów na Flushing Meadows wyciągnie Iga. Sama odpadła w jednej ósmej finału z Belindą Bencić, która później uległa Raducanu. Świątek wcześniej była w ćwierćfinale Rolanda Garrosa i czwartych rundach Australian Open i Wimbledonu. Wyniki co najmniej przyzwoite, świadczące o stabilizacji w czołówce, ale nie olśniewające. Oficjalnie Iga jest bardzo zadowolona z efektów swojej pracy, a jednak wszyscy widzieliśmy i słyszeliśmy jej: przestań! Okrzyk i gesty skierowane prawdopodobnie do trenera podczas przegrywanej potyczki z Bencić. Oby nie był to symptom poważniejszego kryzysu. Widać, że poza pracą na korcie sporo jest jeszcze do zrobienia podczas zajęć z psycholożką Darią Abramowicz.
Pod wpływem tego, co pokazały w ostatnich tygodniach, przepowiada się wielką karierę dwóch uśmiechniętych dziewczyn z Wielkiej Brytanii i Kanady. Nie mam nic przeciwko temu, ale świetnie byłoby, żeby dołączyła do nich Polka. Świetnie by do siebie pasowały.