Kosmici z Liverpoolu
Juergen Klopp jest wielki i wielki jest zbudowany przez niego Liverpool. W pierwszym półfinale Ligi Mistrzów wbrew wszelkim prognozom to angielska drużyna okazała się lepsza od Barcelony. Od zero do trzech do cztery do zera.
Katalończycy mieli przewagę trzech goli przed rewanżem. Do tego Klopp musiał się pogodzić z brakiem swoich asów: Mohameda Salaha i Roberta Firmino. To tak jakby mieć do odrobienia dodatkowe dwie bramki albo grać od początku w dziesiątkę. A jednak okazało się, że wszystkie prognozy fachowców można było wsadzić sobie w kieszeń.
Niby Barcelonie zdarzały się takie wpadki. Tak było w ubiegłym roku w ćwierćfinale z Romą. Wtedy również ekipa z Rzymu odrobiła stratę trzech goli. No ale wszystko, co złe, miało się nie powtórzyć w tym sezonie. No i powtórzyło się mimo świetnej formy Leo Messiego i jego asystentów. W Barcelonie Argentyńczyk przechodził sam siebie, a jego strzał z wolnego kibice będą sobie odtwarzać w długie jesienne wieczory. Od wtorku stało się jasne, że Messi znów nie zaspokoi swojego pucharowego apetytu.
Napisałem trochę złośliwie o asystentach wielkiego mistrza futbolu, bo na stadionie Anfield z każdą minutą i wraz z pogarszającym się wynikiem widać było wyraźnie, jak większość kolegów Leo marzyła tylko o tym, żeby podać mu piłkę, a ten już będzie wiedział, co z nią zrobić. Wiedział, ale zabrakło szczęścia, no i liverpoolczycy starali się nadzwyczajnie, żeby tym razem się nie udało.
Niemiecki trener Liverpoolu sprawił, że jego drużyna wzniosła się na kosmiczny poziom w półfinałowym dwumeczu z Barceloną. Teoretycznie bardzo zły wynik w pierwszej grze nie odpowiadał przecież przebiegowi zdarzeń. Przy sprzyjających wiatrach rezultat mógł być znacznie korzystniejszy. Klopp to wiedział i nie poddał się frustracji, podkreślał wszystko, co dobre, u swoich zawodników.
Przytłaczająca większość szkoleniowców obiecywałaby w rewanżu walkę o każdy centymetr trawy, rozbrzmiewałyby surmy bojowe. Tymczasem Juergen Klopp mówił o zabawie, o radości z gry, o widowisku. A jego zawodnicy zrozumieli to właściwie i od pierwszego gwizdka… walczyli o każdy centymetr boiska. Chyba ani na chwilę nie utracili wiary w odrobienie strat.
Trzeba być wielkim trenerem, żeby mieć taki wpływ na to, co robi zespół. Bo przecież nie chodzi tylko o „gryzienie trawy”, ale także o pokaz futbolu niepospolitej urody i skuteczności.
Jeszcze nie wiadomo, jaki będzie ostateczny bilans sezonu Liverpoolu. Fantastyczny czy tylko świetny. Do niedawna pewnemu kandydatowi do mistrzostwa Anglii może zabraknąć jednego małego punktu do tak oczekiwanego przez kibiców ostatecznego triumfu. W Premier League pracuje przecież inny piłkarski mag Pep Guardiola i jego Manchester City ma teraz większe szanse na tytuł. Ale w Lidze Mistrzów MC już nie ma, za to ekipa trenera z najszerszym uśmiechem świata ma szansę na puchar.