Dziękujemy, Ajaksie!

Nie będzie wymarzonego przez wielu i tak bliskiego urzeczywistnienia finału Ligi Mistrzów, w którym staną naprzeciw siebie Liverpool i Ajax. Tottenham w Amsterdamie wygrał w ostatniej chwili 3 do 2 i to wystarczyło – mimo 0 do 1 w Londynie. Na madrycki finał bilety wykupiły w ten sposób dwa angielskie zespoły.

Po londyńskim zwycięstwie Ajax był może nie zdecydowanym, ale jednak faworytem. Stał się niemal pewniakiem, gdy w rewanżu prowadził już dwoma bramkami. Przynajmniej dla fachowców. Ale trawestując znane powiedzenie: gdy eksperci przewidują, pan Bóg się śmieje. Śmiał się we wtorek podczas boju Liverpoolu z Barceloną, śmiał się w środę w Amsterdamie.

Przez długi czas wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą ludzi dowodzonych przez Erika ten Haga. Pierwszy gol po kilku minutach meczu, później jeszcze jeden. I do tego gra bez zarzutu. Z polotem, pewnością siebie, wiarą w tak bliski awans marzeń.

I wtedy nastąpił zwrot akcji. Mauricio Poccetino, kolejny z talii trenerskich asów zatrudnianych przez angielskie kluby tylko wyglądał na pogodzonego z losem. I co ważniejsze, nie pogodzili się z porażką jego zawodnicy, a szczególnie Lucas Moura, który wpakował wszystkie trzy gole. Wpakował, bo nie były to bramki, które mogą wygrywać konkursy piękności. Ale kto by patrzył na urodę, patrząc, jak piłka nieuchronnie sunie do siatki w szóstej czy siódmej minucie doliczonego czasu gry.

Ajax nie pojedzie do Madrytu, by dokończyć swą opowieść o Kopciuszku. Z tym Kopciuszkiem to może trochę przesada, ale nie tak wielka. Fantastyczne tradycje i nieco skromniejsza teraźniejszość. Ostatni puchar zdobyty w latach 90. I kiedy wydawało się, że nikt już nie przepchnie się przez wyznaczone do największych sukcesów kluby hiszpańskie, angielskie, włoskie i niemieckie (może jeszcze francuskie PSG) – wrócił Ajax. Z trenerem bez wielkiej historii, ale z wielce istotnym rozdziałem współpracy z Pepem Guardiolą w Bayernie. Z mniejszymi pieniędzmi, ale za to świetnym szkoleniem i nosem do ściągania talentów. Z młodą ekipą, która pokazuje porywający futbol i która za nic ma autorytety stające po drugiej stronie boiska.

Zaczynali od trzech meczów eliminacyjnych, później w grupie uporali się z Bayernem, AEK Ateny i Benfiką. No i na wiosnę najpierw Real Madryt i wreszcie Bayern Monachium. Do odesłania Tottenhamu zabrakło kilkudziesięciu sekund.

Za naruszenie piłkarskiej hierarchii w Europie i za styl swoich dokonań należą się wielkie podziękowania Ajaksowi. Szkoda tylko, że prawdopodobnie klub stanie się ofiarą własnego sukcesu.

Pazerni i nieprzyzwoicie bogaci rywale wyszarpią pewnie z Amsterdamu wielu czołowych graczy i trenera też. Nie za darmo oczywiście, ale upłynie chyba sporo czasu, zanim znów pojawi się grupa ludzi zdolnych do czynów niezwykłych.