Nawałka wyjeżdża z Poznania
Po czterech miesiącach spędzonych w Poznaniu Adam Nawałka kończy (właściwie jeszcze nierozpoczęty) projekt: wielki futbolowy Lech.
Nie wiem, czy praca z drużyną nie trwała krócej niż negocjacje, które doprowadziły do podpisania kontraktu. Pożegnanie zostało przesądzone przez smętny remis uzyskany w kieleckim meczu z Koroną.
Okazało się, że na sam dźwięk nazwiska byłego dowódcy polskiej kadry żaden z rywali nie ma zamiaru odpisywać sobie punktów. A poza Nawałką na ławce Lecha trudno było zauważyć jakąś zmianę w postawie piłkarzy klubu, od którego kibice wymagają skutecznych starań o mistrzostwo kraju.
Adam Nawałka i najpewniej jego pomocnicy opuszczają Poznań w momencie realnego zagrożenia spadku w tabeli poniżej ósmego miejsca, a to oznacza cierpiętniczy obowiązek potykania się z drużynami, które w najlepszym razie nie grają o żaden ambitny cel, a w gorszym przypadku grają o utrzymanie się w naszej tzw. ekstraklasie. Wstyd dla poznaniaków pewnie nie do zniesienia.
Zdezorientowanemu kibicowi natrętnie przychodzi na myśl pytanie zasadnicze: jakim trenerem jest Nawałka? Zaczyna się grzebanie w historii. Klubowych osiągnięć, nie oszukujmy się, wielkich nie ma.
Miał mieć w Górniku z Zabrza, ale Zbigniew Boniek daje mu zadania na reprezentacyjnym szczeblu. I z kadrą o mały włos melduje się w półfinale Euro 2016. A więc sukces. Później eliminacje mundialowe. Znów jest dobrze, a do tego pniemy się w rankingu FIFA. I na tym na razie kończą się plusy dodatnie. Z rosyjskich mistrzostw świata wracamy skopani i obolali. Kapitan wycieczki, co naturalne, podaje się do dymisji. Ale coś mi się wydaje, że wierzy w swoje nazwisko jako trenerską markę. Niby odpoczywa, ale tak naprawdę czeka na propozycje odpowiadające z grubsza jego ambicjom, np. z włoskiej Serie A. Najwyraźniej bezskutecznie.
Pozostaje więc wielki klub w Polsce. Z Legią coś nie wychodzi, może z powodu oczekiwań na telefon z zagranicy, który jednak milczy. Więc Lech, ale w umowie jest furtka dla ambitnego szkoleniowca. Bez podania powodów może latem uwolnić się od zobowiązań. Telefon może przecież jednak zadzwonić. Tymczasem w niedzielę przechodzą przez tę furtkę właściciele Lecha. I na dobrą sprawę kibic ciągle jest skołowany. Czy tych kilka miesięcy wystarcza do ferowania wyroków? A jaki wpływ na wyniki ma wiadomość, że klub ogłasza w marcu, że z większością zawodników nie chce mieć nic wspólnego po zakończeniu rozgrywek? Pytania się mnożą. Gorzej z odpowiedziami.
I na tym mógłbym właściwie zakończyć, gdyby nie wiadomość z Krakowa. Wisła, która jeszcze przed chwilą miała się rozpaść na kawałki, bije 4:1 wielkich kandydatów do mistrzostwa, czyli Legię. W niedzielny wieczór właściciel i prezes klubu z Łazienkowskiej Dariusz Mioduski otrzymuje dwie wiadomości. Dobra jest taka, że nie udało mu się zatrudnić Adama Nawałki, zła – że zatrudnił Portugalczyka Ricardo Sa Pinto. Ciekawe, co zrobi z tymi wiadomościami.