Djokovic do siódmej potęgi
Novak Djokovic siódmy raz wylatuje z Australii jako zwycięzca wielkoszlemowego turnieju. Tym razem poszło zaskakująco łatwo. 6:3, 6:2 i 6:3 z wielkim Rafaelem Nadalem!
Nie wiem, czy ktokolwiek postawiłby na taką demolkę Hiszpana. Aż do finału fachowcy rozpływali się nad grą Nadala, którego jednak jakaś niewidzialna siła stłamsiła. Serb nie był ani przez chwilę w tarapatach. A przecież wszyscy pamiętają prawie sześć godzin ich walki do upadłego kilka lat temu w Melbourne.
Tak czy owak, jeśli ktoś przewidywał, że zmierzch wielkich gwiazd stał się faktem, musi się wstrzymać z ogłaszaniem nowej ery. Skończył co prawda Andy Murray, bo nie da się uwijać na korcie, kulejąc od pierwszego gema. Siła wyższa zmogła Szkota. Roger Federer być może najlepsze ma już za sobą, ale czy na pewno? No ale finał Djokovic–Nadal to dowód na to, że młodzież (Stefanos Tsitsipas!) to ciągle tylko pretendenci do odgrywania najpoważniejszych ról. Serb i Hiszpan, po trzydziestce i po przejściach (nie tylko) zdrowotnych, mecz po meczu udowadniali, że są postaciami niezwykłymi i żadne problemy nie są w stanie na trwałe ich załamać.
Heroiczną postawą wykazała się także Petra Kvitova, która uporała się ze zranioną ręką i traumą spowodowaną starciem z rabusiem, który wtargnął do jej czeskiego domu. Do wielkiego happy endu, czyli tytułu w Australian Open i numeru jeden w rankingu WTA, zabrakło sukcesu w pojedynku z Naomi Osaką. Japonka wygrała w ubiegłym roku w US Open i teraz znów nie miała sobie równych, choć ciągle sprawia wrażenie zakłopotanej swoimi zwycięstwami. Jeśli już mówić o zmianie warty, to chyba Osaka ma największe szanse na wpędzenie w kompleksy nawet Sereny Williams, która w niewytłumaczalny sposób przegrała wygrany mecz z Karoliną Pliskovą.
Dla polskiego kibica to był pierwszy turniej po rezygnacji Agnieszki Radwańskiej, która nie widziała szans na poprawę swojego stanu zdrowia. Teraz jest chyba już trochę lepiej, skoro, jak słyszę, pani Agnieszka szykuje się do udziału w „Tańcu z gwiazdami”. Po erze Radwańskiej musimy się cieszyć z pojedynczych zwycięskich meczów czy nawet setów. Na przykład Kamil Majchrzak postraszył Keia Nishikoriego. Prowadził już 2:0. Tyle że w Australii trzeba mieć po swojej stronie trzy sety.
Dzięki postawie Majchrzaka można liczyć, że wkrótce nie tylko Hubert Hurkacz będzie graczem pierwszej setki ATP. No i Iga Świątek, którą wszyscy typują na następczynię naszej wielkiej mistrzyni. Stanowczo za wcześnie. Ale przejście przez eliminacje i dotarcie do drugiej rundy są dużym osiągnięciem 18-latki. W turnieju głównym pokazała się też, choć na bardzo krótko, Magda Linette. Łukasz Kubot w deblu z przypadkowym partnerem też nie przebił się zbyt wysoko. Trzeba więc być sporym optymistą, żeby odczytywać tę wyprawę na koniec świata jako zapowiedź lepszych czasów. Ale warto się cieszyć z tych oznak polskiej obecności na światowych kortach.