Kraksa Szurkowskiego
10 czerwca Ryszard Szurkowski rozbił się w kraksie podczas kolarskiego wyścigu weteranów w Kolonii. Aż do dzisiaj wiedziało o tym bardzo wąskie grono ludzi – rodzina i przyjaciele. I być może byłoby tak w dalszym ciągu, gdyby nie potrzeba pomocy wielkiemu sportowcowi.
Od prawie czterech miesięcy przykuty do łóżka i do wózka, po operacjach kręgosłupa i twarzy. Czterokończynowe porażenie – to diagnoza, która oby nie była wyrokiem. Z tekstów, które przeczytałem, wynika jednoznacznie, że największym powodem do optymizmu jest postawa samego Szurkowskiego. Jego determinacja i niezachwiana wiara w moc rehabilitacji.
Nasz największy kolarz poprzedniej ery ma dzisiaj 72 lata, ale do paskudnego wypadku formy mogli mu zazdrościć ludzie o kilkadziesiąt lat młodsi. Jakiś czas temu opowiadał mi o tym kolega, zapamiętały kolarz amator, który próbował sprostać panu Ryszardowi podczas wspólnej jazdy. Mówił z podziwem o możliwościach mistrza.
Dzisiaj walka toczy się o odzyskanie podstawowej sprawności kończyn. I są postępy, które dają nadzieję. Publikacje ukazały się, bo wszechstronne zabiegi przy użyciu nowoczesnych technologii sporo kosztują. A pieniędzy brakuje. W sieci odezwały się natychmiast komentarze, że to państwo powinno znaleźć środki na leczenie najskuteczniejszymi metodami. Powinno. Na razie jest apel o wpłaty na specjalne konto założone przez Lions Club Poznań 1990. Jestem pewny, że pieniędzy starczy na dalszą rehabilitację.
Ryszard Szurkowski na pewno nie planował udziału w tak dramatycznym wyścigu, ale zaakceptował warunki rywalizacji o zdrowie. Nie skarży się na los. „Kolarstwo to czar” – tak na mecie jednego z etapów pierwszego swojego Wyścigu Pokoju w 1969 r. początkujący reprezentant odpowiedział na pytanie Bohdana Tomaszewskiego o to, czym jest dla niego ściganie się na rowerach. Nawet dzisiaj mistrz Szurkowski nie odwoła tych słów.