Zadymione mistrzostwo Legii
W polskiej piłce karty rozdają ci, których eufemistycznie nazywa się pseudokibicami, a powinno konsekwentnie bandytami. To oni wcześniej zdecydowali, że nie będzie mistrzowskiej fety po poznańskim meczu Lecha z Legią. W niedzielny wieczór w Poznaniu poszli jeszcze dalej: zadymili stadion i gra skończyła się przed czasem. Wynik ustaliła odpowiednia komisja Ekstraklasy. Walkower dla Legii, czyli 3:0. Koniec ligi godny całego sezonu.
Mistrzem została Legia, która prowadziła 2:0 w chwili odpalenia pierwszych rac ok. 80. minuty gry. Legioniści się cieszyli, prezes Mioduski też, piwo się lało, mikrofony w szatni wyłapywały środowiskowo przyjęte zwroty podkreślające radość zawodników, mokry i szczęśliwy reporter telewizyjny pytał o mistrzowskie samopoczucie rozluźnionych zawodników. Wzruszające obrazki.
Nagły przypływ szczęścia zmącił chyba umiejętność trzeźwego spojrzenia Dariuszowi Mioduskiemu, którego zdaniem polska liga stoi na wysokim poziomie. Podobno zagraniczni obserwatorzy to podkreślają. Panie prezesie, to, że nie wiadomo do ostatniej kolejki, kto będzie mistrzem, nie świadczy o klasie rozgrywek. Może Pan się cieszyć, bo decyzja o odesłaniu do pięknej Chorwacji niby-trenera Romeo Jozaka była najtrafniejszą w sezonie (złośliwi powiedzieliby, że jedyną trafną). Legia ma Puchar Polski i prawie na pewno mistrzostwo.
Tylko co dalej? Przede wszystkim: co dalej na stadionach? Czy w dalszym ciągu na pięknych polskich stadionach (i poza nimi również) będziemy mieć do czynienia z narastającym chamstwem i bandyckimi rządami? A po drugie, czy zwycięzcy tej emocjonującej ligi pokażą cokolwiek w europejskich pucharach, czego nie trzeba byłoby się wstydzić?
Są we mnie resztki nadziei, ale wiary brak. Dlatego od pewnego czasu kibicowałem trochę Jagiellonii, która na podbój Europy raczej nie ruszy, ale mogłaby się chociaż nacieszyć mistrzostwem i utarciem nosów możnym polskiej piłki z Warszawy i Poznania, którzy w tym roku męczyli się niemiłosiernie. Tak czy owak wicemistrzostwo chłopaków z Białegostoku i ich do niedawna prawie anonimowego trenera Ireneusza Mamrota to duże osiągnięcie. Dla mnie większe niż zwycięstwo Legii.
Jeszcze bardziej cieszyłbym się z mistrzostwa Górnika Zabrze. Do pewnego momentu wydawało się, że można będzie opowiadać dzieciom współczesną wersję bajki o Kopciuszku albo książki Adama Bahdaja „Do przerwy 0:1”. Skromny trener Marcin Brosz skrzyknął grupę młodziaków, awansował z nimi do ekstraklasy, a następnie pokazał, że to samo można zrobić wśród teoretycznie najlepszych. To się nie udało, ale bardzo się cieszę, że znów można dobrze mówić o futbolowej marce z Zabrza.
Gdybym miał jednym zdaniem podsumować ligę, to westchnąłbym z ulgą: dobrze, że już się skończyła. Teraz można się skupić na mundialu.