Roger ociera łzy
Te łzy napłynęły Rogerowi Federerowi do oczu, bo to on znów był nie do pokonania w Australian Open. Szósty raz w Melbourne, a dwudziesty we wszystkich zawodach wielkoszlemowych. Szwajcar za pół roku skończy 37 lat.
Płacz szczęścia mistrza świadczy też chyba o tym, że teraz każde kolejne wielkie zwycięstwo jest silniejszym doznaniem niż niegdyś.
Wydaje się, że jest trochę wbrew naturze, żeby mężczyzna powoli zbliżający się do czterech dych nie miał sobie równych w sporcie tak wymagającym fizycznie. OK, granice się przesuwają. Nikogo nie dziwią gracze po trzydziestce dochodzący do ostatnich faz największych turniejów. Ale Federer jest jednak przypadkiem szczególnym.
Marin Cilić skazywany na pożarcie przez szwajcarską maszynę początkowo posłusznie odgrywał rolę tła na korcie. Później postawił się na tyle zdecydowanie, że trzeba było czekać na rozstrzygnięcie do piątego seta. Chwilami wydawało się, że Chorwat ma szansę zakpić z bezwzględnych dla siebie statystyk poprzednich gier. Skończyło się na strachu. Było 6:2, 6: 7, 6:3, 3:6 i dość miażdżące 6:1 na koniec.
Samozwańczy komisarz tenisa w Eurosporcie, czyli świetny John Mc Enroe, obwieścił światu, że wielcy tenisowego świata wymierają. Andy Murray kuleje, Novak Djoković przegrywa z łokciem tenisisty i lędźwiami, Rafael Nadal kreczuje z powodu bólu mięśni. Stan Wawrinka też jeszcze w okresie rekonwalescencji. Szpital albo sanatorium na szczytach rankingów ATP. Tylko Roger zapłakany ze szczęścia.
Ze mną jako kibicem stało się coś dziwnego. Kiedyś czekałem, żeby młodzież jak najszybciej dobrała się do skóry wielkiej czwórce czy piątce. Teraz marzyłem na przykład o powtórce ubiegłorocznego finału Nadal – Federer. Innym panom 30 plus też życzę jak najlepiej w pojedynkach z młokosami, którzy powoli przechodzą w wiek średni dla sportowców, a ciągle muszą się kłaniać tym wymienionym wyżej.
Moi tegoroczni faworyci sprawdzili się w obu singlach. Po trzeciorundowej porażce Agnieszki Radwańskiej obserwowałem z nadzieją Karolinę Woźniacką. Nie dlatego, że mówi po polsku, ale dlatego, że po sporej zapaści znów znalazła się prawie na szczycie, a po sukcesie w Melbourne znów jest pierwsza w rankingu WTA. No i jest wreszcie wielkoszlemową mistrzynią. Szansa na to, że to samo może osiągnąć Agnieszka Radwańska, jest coraz mniejsza.
Tegoroczna Australia nie była szczęśliwym miejscem dla naszej grupy, choć dobre momenty były. Trzy mecze Magdy Linette i dotarcie do głównej drabinki Magdy Fręch to spore osiągnięcia. Niestety tym razem na ćwierćfinale skończył w deblu Łukasz Kubot, podobnie zresztą jak Marcin Matkowski. Wydaje się, że w polskim tenisie naprawdę dobrze to już było.