Stoch znów odleciał
Kamil Stoch znów odleciał rywalom. Trzeci konkurs Turnieju Czterech Skoczni, trzecie zwycięstwo i to wcale nie staje się nudne.
Polak potrafił się odgrodzić od gorączki, która dopadła i trzyma kibiców i dziennikarzy. Mówi, że interesują go tylko własne skoki. I udowadnia, że zainteresowanie umiejscowił we właściwym miejscu.
W Innsbrucku były dwa świetne skoki. Jego koledzy wypadli bardzo przyzwoicie, bo tak trzeba nazwać miejsca kolejnej piątki Polaków w drugiej dziesiątce. No, ale mistrz jest jeden. Dawid Kubacki i Stefan Hula trochę chyba się przestraszyli tego, że mogą na dłużej wepchnąć się do ścisłej czołówki, chociaż ten pierwszy jest ciągle na świetnym czwartym miejscu w klasyfikacji generalnej. Wszystkiego mieć nie można, więc radość z 25. zwycięstwa Stocha w Pucharze Świata nie jest zmącona.
Gdyby się martwić lokatami naszych reprezentantów, to co mają powiedzieć rywale? Połykający skocznie w tym sezonie Richard Freitag nagle nie może unieść ciężaru rozbuchanych oczekiwań niemieckich kibiców. To przecież o nim mówiło się, że po kilkunastu latach nie tylko wygra Turniej Czterech Skoczni dla Niemiec, ale jeszcze, jak niegdyś Sven Hannawald, będzie najlepszy w każdym z konkursów.
Tymczasem Freitag, który do czwartku miał realne szanse na postraszenie Stocha, przewraca się paskudnie i dopisuje się do listy wielkich przegranych tegorocznych zawodów. A co się stało z najlepszym, według Austriaków, skoczkiem świata, czyli Stefanem Kraftem? Najpierw nie kwalifikuje się do drugiej kolejki, a na następnym etapie jest znów cieniem samego siebie. W austriackiej ekipie mistrzów atmosfera jest teraz gorsza atmosfera niż dwa lata temu w polskiej.
W sobotę pod wieczór będziemy wszystko wiedzieli. Jeśli tylko uda się naszemu mistrzowi nie poddać wielkim emocjom, to sportowo nie ma na niego siły. Może nie wygrać w Bischofshofen, ale trudno sobie wyobrazić, żeby stracił pierwsze miejsce w całym turnieju. Sześćdziesiąt kilka punktów przewagi nad Andreasem Wellingerem to przepaść.