Radość nie tylko ze Stocha

Nie wiem, z czego bardziej się cieszyć. Ze zwycięstwa Kamila Stocha, pierwszego podium Dawida Kubackiego czy piątego w konkursie Stefana Huli?

Ależ się rozpoczął ten Turniej Czterech Skoczni! Chyba taki sam dylemat miał sam Stoch, bo po zakończeniu konkursu natychmiast pobiegł wyściskać Kubackiego.

W Obersdorfie nigdy nie wygrał polski skoczek. To zdanie od soboty nie jest już prawdziwe. Kamil Stoch nie przejmował się historią. Zmylił przeciwników 28. miejscem w eliminacjach. Mistrz sprzed roku na początek obecnego turnieju wysłuchał „Mazurka Dąbrowskiego”. Obok na trzecim stopniu „schodków” stanął Dawid Kubacki. Po tylu latach i setkach konkursów wreszcie ma swoje podium.

Kubacki pokazywał się latem, dawał radę w drużynie, ale indywidualnie pracował przez lata na rolę ambitnego statysty. Od Obersdorfu to się zmieniło. Chwilowo oszołomiony swoim trzecim miejscem powinien wiedzieć, że każde, nawet najwyższe miejsce na następnych skoczniach nie będzie sensacją. Dawid doskoczył do czołówki i nie jest to szczęśliwy zbieg okoliczności.

Być może jeszcze większą radość sprawił mi 32-letni Stefan Hula, który wyleczył wszystkie kompleksy w momencie, w którym większość zawodników myśli o tym, czym się będzie zajmować po zakończeniu uprawiania sportu. On też może już sobie powiedzieć: warto było.

Pamiętam smętne opowieści Huli i Kubackiego przed kamerą po kolejnych zawalonych zawodach, w których ewentualnym sukcesem było prześlizgnięcie się do finałowej serii skoków. Wraz ze wzrostem sportowej wartości obaj, okazuje się, mają sporo ciekawego do powiedzenia przez mikrofonami.

To, co właśnie osiągnęli, zawdzięczają swojej pracy kierowanej przez Stefana Horngachera. Poprzednim trenerom udawało się hołubienie liderów: Adama Malysza i później Kamila Stocha. Austriakowi udaje się znacznie więcej. Jestem też ciekaw, jaki wpływ na wyniki ma Adam Małysz. Bo że ma, jestem pewny. Chyba dobrze, że przestał śnić o rajdowych zwycięstwach i jest dobrym duchem swoich młodszych kolegów.

Nie wiadomo, jak to się wszystko skończy. Stefan Kraft, Richard Freitag i paru innych facetów nie odpuszczą przecież po pierwszym etapie turnieju. Jeśli wierzyć statystykom ostatnich kilkunastu lat, wygra ktoś z sobotniej pierwszej trójki. Byłyby więc dwie szanse na trzy. I tego się trzymam.